Nie jestem służącą teścia

polregion.pl 1 tydzień temu

Gdy teściowa, Krystyna Pawłówna, na chwilę wyszła z kuchni, mój teść, Witold Mikołajewicz, zwrócił się do mnie i rozkazującym tonem oświadczył: „Aniu, idź i podgrzej mi tego kurczaka, bo już wystygł!” Zamarłam, nie wierząc własnym uszom. Czy ja teraz oficjalnie jestem służącą? jeżeli potrzebujesz, idź i podgrzej sobie sam, chciałam krzyknąć, ale zamiast tego, głaszcząc kota, który ocierał się o moje nogi, odpowiedziałam: „Witoldzie Mikołajewiczu, nie jestem służącą, podgrzej sobie sam.” Popatrzył na mnie jak na buntowniczkę, a ja poczułam, jak we mnie wszystko się gotuje. To nie był tylko problem z kurczakiem — to była granica, której nie zamierzałam przekroczyć.

Z mężem, Arturem, mieszkamy osobno, ale każdej niedzieli przyjeżdżamy na obiad do jego rodziców. Krystyna Pawłówna gotuje tak, iż palce lizać, i zawsze chętnie przyjeżdżam — pogadać, zjeść jej słynne gołąbki, posłuchać historii. Witold Mikołajewicz zwykle milczy, siedzi na czele stołu jak generał i więcej marudzi, niż mówi. Przyzwyczaiłam się, iż lubi komenderować: to „podaj sól”, to „zabierz talerze”. Ale nie zwracałam na to uwagi — wiek, przyzwyczajenia, co z niego wyciągniesz. Tym razem jednak przesadził.

Tego wieczoru siedzieliśmy przy stole, jedliśmy pieczonego kurczaka z ziemniakami. Krystyna Pawłówna, jak zawsze, krzątała się, dokładała nam dokładki, a ja pomagałam jej sprzątać naczynia. Gdy wyszła na werandę po kompot, Witold Mikołajewicz uznał, iż nadszedł jego moment. Siedziałam, głaszcząc ich kota Mruczka, który mruczał mi na kolanach, gdy nagle usłyszałam ten rozkaz: „Podgrzej kurczaka!” Najpierw pomyślałam, iż mi się wydawało. Patrzył na mnie tak, jakbym miała natychmiast poderwać się do mikrofalówki. A ja, nie zapominajmy, po pracy, zmęczona, w odświętnej sukience, przyjechałam w gości, nie na służbę.

Moja odpowiedź wyraźnie go zszokowała. Zmarszczył brwi, mruknął coś w stylu: „Młodzież teraz, zero szacunku”. Szacunku? A gdzie szacunek dla mnie? Nie mam nic przeciwko pomocy, ale to nie była prośba, tylko rozkaz, jakbym była tu po to, by biegać na jego skinienie. Krystyna Pawłówna wróciła, wyczuła napięcie i zapytała: „Co się stało?” Chciałam wyjaśnić, ale Witold Mikołajewicz mnie uprzedził: „Nic specjalnego, Ania po prostu nie chce pomóc staruszkowi”. Pomóc? Czy podgrzanie kurczaka to teraz wyczyn? Ledwo powstrzymałam się, by nie wybuchnąć, i tylko powiedziałam: „Krystyno Pawłówno, zawsze pomagam, ale nie jestem służącą”.

W drodze do domu opowiedziałam wszystko Arturowi. Jak zwykle próbował złagodzić sytuację: „Aniu, tata nie ze złośliwości, po prostu przywykł, iż mama wszystko robi. Nie przejmuj się”. Nie przejmuj? Łatwo mu mówić, on nie dostaje rozkazów! Przypomniałam mu, iż nie mam nic przeciwko pomocy, ale ton Witolda Mikołajewicza brzmiał, jakbym była ich pokojówką. Artur obiecał porozmawiać z ojcem, ale wiem, iż nie lubi konfliktów. „Powiem mamie, ona go ugłaska” — dodał. Krystyna Pawłówna może i rzeczywiście go upomni, zawsze staje w mojej obronie, ale nie chcę, żeby przez mnie w rodzinie było nieporozumienie.

Teraz zastanawiam się, co dalej. Część mnie chce następnym razem demonstratywnie siedzieć i w ogóle nie pomagać — niech Witold Mikołajewicz sam podgrzewa swojego kurczaka. Ale wiem, iż to dziecinada, a Krystyny Pawłówny szkoda, ona nie winna. Druga część chce porozmawiać z nim otwarcie: „Witoldzie Mikołajewiczu, szanuję pana, ale nie jestem pana służącą, traktujmy się z wzajemnym szacunkiem”. Boję się jednak, iż uzna to za bezczelność i zacznie się dramat. Moja przyjaciółka, gdy się jej poskarżyłam, poradziła: „Aniu, po prostu odpowiedz żartem, powiedz, iż mikrofalówka sobie z nim poradzi”. Żartować? Może i humor pomoże, ale na razie jestem zbyt wściekła.

Przypomniałam sobie, iż kiedyś Witold Mikołajewicz był milszy. Gdy tylko wzięliśmy ślub z Arturem, choćby chwalił moje sałatki, opowiadał dowcipy z młodości. A teraz chyba uznał, iż mam stać na baczność jak Krystyna Pawłówna. Ale ja nie jestem nią! Mam własną pracę, swoje sprawy i przyjeżdżam tu jako gość, nie służąca. Lubię ich rodzinę, ale nie pozwolę, by mi rozkazywano — choćby dla świętego spokoju. Może to wiek, może przyzwyczajenie, ale nie dam się upokarzać.

Na razie postanowiłam być uprzejma, ale stanowcza. Następnym razem, gdy Witold Mikołajewicz znów zacznie komenderować, po prostu się uśmiechnę i powiem: „Mikrofalówka stoi w kącie, czeka na pana”. A jeżeli poważnie, to porozmawiam z Krystyną Pawłówną — ona zrozumie. Nie chcę kłótni, ale też nie zamierzam milczeć. Ten dom jest ich, ale ja nie jestem ich własnością. A kurczaka niech sobie sam podgrzeje, a ja w tym czasie pogłaszczę Mruczka. On, nawiasem mówiąc, jest jedynym, kto w tej kuchni naprawdę mnie rozumie.

Idź do oryginalnego materiału