Kiedy teściowa, Danuta Stanisławówna, na chwilę wyszła z kuchni, mój teść, Andrzej Kazimierzowicz, odwrócił się do mnie i rozkazującym tonem oświadczył: „Kinga, idź i podgrzej mi tego kurczaka, bo już zupełnie ostygł!” Zamarłam, nie wierząc własnym uszom. Czy ja teraz oficjalnie jestem służącą? jeżeli potrzebujesz, to sam się rusz i podgrzej, chciałam krzyknąć, ale zamiast tego, głaszcząc kota, który ocierał się o moje nogi, odpowiedziałam: „Andrzeju Kazimierzowiczu, nie jestem służbą, podgrzej sobie sam”. Popatrzył na mnie jak na buntowniczkę, a ja poczułam, jak kipi we mnie złość. To nie było tylko o kurczaku – to była granica, której nie zamierzałam przekroczyć.
Z mężem, Krzysztofem, mieszkamy osobno, ale w każdą niedzielę przyjeżdżamy na obiad do jego rodziców. Danuta Stanisławówna gotuje przepysznie, i zawsze z euforią tu przyjeżdżam – porozmawiać, zjeść jej słynne gołąbki, posłuchać opowieści. Andrzej Kazimierzowicz zwykle milczy, siedzi na czele stołu jak generał i więcej marudzi, niż mówi. Przyzwyczaiłam się, iż lubi rozkazywać: „podaj sól”, „pozbieraj talerze”. Ale nie zwracałam na to uwagi – wiek, przyzwyczajenia, co tu wymagać. Tym razem jednak przesadził.
Tego wieczoru siedzieliśmy przy stole, jedząc pieczonego kurczaka z ziemniakami. Danuta Stanisławówna, jak zawsze, krzątała się, dokładała nam, a ja pomagałam jej sprzątać naczynia. Gdy wyszła do spiżarni po kompot, Andrzej Kazimierzowicz uznał, iż to jego moment. Siedziałam, głaszcząc ich kota Puszka, który mruczał mi na kolanach, gdy nagle usłyszałam: „Podgrzej kurczaka!” Na początku pomyślałam, iż się przesłyszałam. Patrzył na mnie tak, jakbym miała natychmiast biec do kuchenki mikrofalowej. A ja, nie zapominajmy, po pracy, zmęczona, w swojej niedzielnej sukience, przyjechałam w gości, a nie do pracy jako kucharka.
Moja odpowiedź wyraźnie go zaskoczyła. Zmarszczył brwi, mruknął coś w stylu: „Młodzież teraz, zero szacunku”. Szacunku? A gdzie szacunek dla mnie? Nie mam nic przeciwko pomocy, ale to nie była prośba, tylko rozkaz, jakbym była tu po to, by spełniać jego zachcianki. Danuta Stanisławówna wróciła, wyczuła napięcie i spytała: „Co się stało?” Chciałam odpowiedzieć, ale Andrzej Kazimierzowicz mnie uprzedził: „Nic takiego, Kinga po prostu nie chce pomóc staruszkowi”. Pomóc? Czy podgrzanie kurczaka to teraz bohaterstwo? Ledwo powstrzymałam wściekłość i tylko powiedziałam: „Danuto Stanisławówno, zawsze pomagam, ale nie jestem służącą”.
W drodze do domu opowiedziałam wszystko Krzysztofowi. Jak zwykle próbował złagodzić sytuację: „Kinga, tata nie robi tego złośliwie, po prostu przyzwyczaił się, iż mama wszystko robi. Nie przejmuj się”. Nie przejmuj? Łatwo mu mówić, on nie dostaje rozkazów! Przypomniałam mu, iż nie mam nic przeciwko pomaganiu, ale ton Andrzeja Kazimierzowicza brzmiał, jakbym była ich pokojówką. Krzysztof obiecał porozmawiać z ojcem, choć wiedziałam, iż nie lubi konfliktów. „Mówię mamie, ona go uciszy” – dodał. Danuta Stanisławówna może i by pomogła, zawsze mnie broni, ale nie chcę, żeby przez nas w rodzinie była niezgoda.
Teraz zastanawiam się, co robić dalej. Część mnie chce następnym razem demonstracyjnie siedzieć i w ogóle nie pomagać – niech Andrzej Kazimierzowicz sam sobie grzeje swojego kurczaka. Ale wiem, iż to dziecinada, a Danuty Stanisławówny nie chcę urazić, bo ona tu niczemu nie winna. Druga część mnie chce powiedzieć mu wprost: „Andrzeju Kazimierzowiczu, szanuję pana, ale nie jestem pańską służącą, traktujmy się z wzajemnym szacunkiem”. Boję się jednak, iż uzna to za zuchwałość i zacznie się dramat. Koleżanka, której się poskarżyłam, poradziła: „Kinga, odpowiedz żartem, powiedz, iż mikrofalówka sobie z nim poradzi”. Żartować? Może i humor pomoże, ale na razie jestem zbyt wściekła.
Przypominam sobie, iż Andrzej Kazimierzowicz kiedyś był milszy. Gdy tylko wzięliśmy ślub z Krzysztofem, choćby chwalił moje sałatki, opowiadał zabawne historie z młodości. Teraz chyba uznał, iż mam być na każde skinienie, jak Danuta Stanisławówna. Ale ja nią nie jestem! Mam swoją pracę, swoje sprawy i przyjeżdżam tu jako gość, a nie jako pomoc domowa. Lubię ich rodzinę, ale nie będę znosić rozkazów. Może to wiek, może przyzwyczajenie, ale nie dam się traktować jak służąca – choćby dla świętego spokoju.
Na razie postanowiłam być uprzejma, ale stanowcza. Następnym razem, jeżeli Andrzej Kazimierzowicz znowu zacznie rozkazywać, uśmiechnę się i powiem: „Mikrofalówka w kącie, czeka na pana”. A jeżeli potrzeba, porozmawiam z Danutą Stanisławówną – ona zrozumie. Nie chcę kłótni, ale milczeć też nie będę. Ten dom jest ich, ale ja nie jestem ich własnością. A kurczaka niech sobie sam podgrzeje, ja w tym czasie pogłaszczę Puszk”Najważniejsze to pamiętać, iż szacunek to ulica dwukierunkowa – nie można go tylko wymagać, ale też dawać od siebie.”