Nie jak w serialu, ale serce dokonało wyboru

twojacena.pl 22 godzin temu

Ewa uwielbiała seriale. Wierzyła, iż prawdziwe życie może być równie barwne jak na ekranie: pełne zwrotów akcji, burzy uczuć, dramatu i szczęśliwego zakończenia. Ale jej rzeczywistość była inna – szara, rutyną naznaczona i przygnębiająca. Mieszkała w małej wsi pod Kaliszem, a choćby małżeństwo nie przyniosło szczęścia, o którym marzyła w młodości.

Marek, jej mąż, z początku wydawał się kochający i opiekuńczy. Ale po trzech latach małżeństwa oznajmił nagle:

– Wyjeżdżam. Nie mogę tu dłużej być. Duszno. Jestem stworzony do wielkiego miasta, Ewo.

– O co ci chodzi? Przecież nam dobrze – próbowała go zatrzymać.

– Tobie dobrze, mnie nie – odparł szorstko i rzuciwszy parę koszul do starej torby, wyszedł bez słowa.

Plotki rozniosły się po wsi błyskawicznie. Baby plotkowały:

– Marek zostawił Ewę, pojechał do Konina. Pewnie już tam ma jakąś młodą.

Ewa milczała. Nie płakała, nie narzekała. Po prostu żyła dalej. W rodzinnym domu nie było dla niej miejsca – brat z żoną i czwórką dzieci zajęli każdy kąt. Sama dzieci nie miała.

– Widocznie Pan był miłosierny. Z takim jak Marek, ojcem by nie był – myślała, patrząc na sąsiedzkie maluchy.

Wieczorami siadała przed telewizorem i zanurzała się w kolejnych odcinkach – tam zdradzali, kochali, cierpieli. Fabuła wypalała się w jej sercu. Po takich seansach długo nie mogła zasnąć.

A rano – znów to samo: świnie, gęsi, kury i cielak Burek. Nie na pastwisku, bo sama przywiązywała go za domem. Pewnego dnia sąsiadka krzyknęła:

– Ewa, twój Burek biega po wsi, wyrwał się!

Wybiegła za furtkę – Burek bodł płot, próbując rozbić sąsiednie ogrodzenie.

– Bureczku, no proszę, stój – namawiała, machając chlebem. A on tylko potrząsał łbem i szarpał się jeszcze mocniej. Gwałtownym ruchem spłoszył stadko kacząt.

Jak zawsze, pomógł Wojtek – traktorzysta, jej dawny kolega z klasy. Złapał Bureka, sprawnie okręcił sznurkiem i przywiązał. Ewa patrzyła, jak radzi sobie z rozbrykanym zwierzakiem – ręce miał mocne, pod koszulą rysowały się mięśnie. I nagle coś ukłuło ją w środku: jak bardzo pragnęła, żeby właśnie te ramiona ją objęły…

– Co ja wygaduję, chyba zwariowałam – zarumieniła się. – Zupełnie jak kotka w marcową noc.

Zawstydziła się. Przecież Wojtek mieszkał z Jadwą, wysoką, szeroką kobietą, która pewnego razu została u niego po wiejskiej imprezie – skorzystała z tego, iż przesadził z alkoholem. Przywlekła choćby córkę z poprzedniego związku. I tak już zostali, bez ślubu, jakby mimochodem.

Ewa z Markiem rozwiodła się gwałtownie – gdy tylko zniknął. Potem byli i inni zalotnicy, choćby propozycje małżeństwa, ale serce milczało. A teraz – ten Wojtek, dawny kolega, który nagle patrzył inaczej, jakby z czułością. Czuła jego spojrzenie na sobie – gorące jak ogień. I bała się. Bała się, iż Jadwia się dowie, rozniesie po wsi.

Ale Wojtek codziennie szedł teraz nową ścieżką, miedzą, której wcześniej nie używał. Ewa wstawała wcześniej, niby żeby plewić grządki – w rzeczywistości czekała na jego kroki. Ich spojrzenia spotykały się, a w jego oczach było coś, czego nigdy nie widziała u Marka – ciepło, choćby czułość.

A potem Marek wrócił. Tak po prostu, jakby nigdy nie odchodził.

– Przyjmiesz mnie? – zapytał z tym samym uśmieszkiem.

– Dlaczego nie zostałeś w mieście?

Ale serce milczało. Nie drgnęło. Okazało się, iż nie było tam miłości. Albo dawno umarła.

Został w domu – nie mogła go wyrzucić, ale i szacunku do siebie nie okazywał. Na noc zamykała się od środka, podpierała drzwi komodą, wchodziła przez okno. Wojtek widział, rozumiał – Ewa nie przyjęła Marka.

Pewnego ranka pod jej oknem pojawiły się schodki. Ktoś z troską je zrobił, żeby jej było wygodniej. Na pewno nie Marek… On wciąż znikał i pojawiał się tylko na noc. To Wojtek w tajemnicy je zbił.

A potem… Do wsi wróciła Jadwia. Ale zachorowała, nagle, ciężko. Jej córkę zabrała babcia. Jadwia trafiła do szpitala i już nie wróciła. Zmarła.

Ewa widziała, jak Wojtek odśnieżał nie tylko swój podwórek, ale i jej. Po kryjomu. Pewnej wiosennej wróciła z pracy – drzwi były otwarte, w kuchni siedziała pulchna kobieta, piła herbatę z jej kubka.

– Witaj, gospodyni – zaśmiał się Marek. – My z Bożeną teraz tu będziemy. Dom jest mój. A ty się pakuj i wynoś.

Tej nocy znów podparła drzwi komodą. Rano zaczęła wynosić rzeczy. Wojtek podszedł, bez słowa wziął walizkę i zaniósł do siebie. Potem znów i znów. Nie pytał, po prostu zabierał. Marek z Bożeną milczeli, tylko wymieniali spojrzenia.

– To co, miłość wam zaiskrzyła? – zaśmiał się Marek. – No to powodzenia.

Wojtek podszedł, wziął Ewę za rękę. Poprowadził do siebie. Nagle wybuchła płaczem – ze szczęścia, zaskoczenia, może z ulgi. Przyciągnął ją mocno, a cały dom zakręcił się przed jej oczami.

Wkrótce wzięli ślub. Ewa jest w ciąży. Marek stał przed swoim domem, patrzył za nimi niespokojnie. Ale już ją to nie obchodziło. Za jej plecami stał teraz prawdziwy mężczyzna. I to nie w serialu, tylko w życiu.

Idź do oryginalnego materiału