Nie jak w filmie, ale blisko
Weronika uwielbiała melodramaty i marzyła, by jej życie przypominało ekranowe historie, gdzie wszystko kończy się szczęśliwie. ale marzenia pozostawały marzeniami, a rzeczywistość była szara i monotonna w małej wiosce na północy Podlasia.
Za mąż za Szymona wyszła, sądząc, iż to miłość. ale Szymon, lekkoduch i nieobliczalny od młodości, nie zmienił się. Sprowadził żonę do swojego starego domu. A po trzech latach oznajmił:
— Wyjeżdżam do miasta. Żyj, jak chcesz. Duszno mi tu, serce woła o wolność.
— Szymek, o czym ty mówisz? Przecież u nas wszystko w porządku — zaskoczona Weronika nie rozumiała, co się dzieje.
— U ciebie w porządku, u mnie nie…
Z tymi słowami wyszedł, zabierając paszport i stary plecak z dobytkiem. Wieś zaroiła się od plotek, sąsiadki szeptały:
— Szymek porzucił Weronikę, uciekł do miasta. Pewnie ma tam inną.
Weronika milczała. Nie płakała, nie narzekała, żyła dalej w domu Szymona. Iść nie miała dokąd – w rodzinnym domu tłoczyła się siostra z rodziną, miejsca brak. Dzieci nie miała.
— Widocznie Bóg uznał, iż Szymon nie jest ojcem, dlatego mi dziecka nie dał — myślała, patrząc na sąsiedzkie maluchy.
Każdego wieczoru, skończywszy prace, Weronika siadała przed telewizorem. Oglądała seriale, gdzie wrzały namiętności i rozbijały się losy. Przepuszczała wszystko przez siebie, a potem przewracała się w łóżku, nie mogąc zasnąć.
Nowy dzień zaczynał się od obowiązków: nakarmić prosiaka, kury, cielaka Brysia, przywiązać go za ogrodem – do stada nie puszczała.
— Weronika! — krzyknęła sąsiadka. — Twój Bury się urwał, pędzi przez wieś!
— Gdzie?! — wybiegła za furtkę. Cielak bodał płot sąsiadów, próbując zaczepić nowe rożki.
— Bury, Bury — namawiała, podając chleb. Cielak kręcił łbem. — A niech cię! — krzyknęła Weronika w złości. Bury szarpnął się w bok, płosząc gęsi sąsiadki.
Nie wiadomo, jak długo by go goniła, gdyby nie mechanik Tadeusz. Zręcznie złapał sznur, przyciągnął cielaka do płotu i przywiązał. Weronika patrzyła na jego silne dłonie, na mięśnie widoczne pod wytartą koszulą. Nagle zapragnęła, by te ramiona objęły ją, przycisnęły do piersi.
Odganiała tę myśl:
— Co ze mną? Jak nastolatka, która pragnie czułości.
Zawstydziła się. Tadeusz – kolega z klasy, rudy, wiecznie uśmiechnięty dowcipniś. Mieszka z Krystyną, twardą kobietą, po sąsiedzku. Nie potrzebuje go.
— Nigdy tak do niego nie czułam — pomyślała, odwracając wzrok.
Z Szymonem rozwiodła się od razu, gdy uciekł. Zalotnicy byli, choćby na ślub namawiali, ale nikt jej nie pociągał. Żyła sama, niedokochana.
Tadeusz wycierał ręce trawą, a Weronika nagle powiedziała:
— Wejdź na podwórko, umyjesz ręce.
Milcząc, poszedł za nią. Plecami czuła jego wzrok.
Zauważyła, iż Tadeusz patrzy na nią inaczej, i zdziwiła się:
— Co z nim?
Umył ręce, wytarł ręcznikiem, raz jeszcze spojrzał – znacząco – i odszedł.
Od tamtej chwili między nimi jakby napięła się nitka. Gdy Tadeusz przechodził obok, Weronika rumieniła się. Zaczął chodzić przez jej podwórko, choć wcześniej tak nie robił. Weronika zaczęła wstawać wcześniej, pielić grządki w porannej chłodzie – tak sobie tłumaczyła. Ale wiedziała: czeka na spotkanie z Tadeuszem. Ich spojrzenia się spotykały, a w jego oczach płonęło szczere zainteresowanie, niemal uwielbienie.
Odpędzała te myśli, bała się Krystyny:
— Zobaczy – bieda. Ośmieszy przed całą wsią.
Lecz Tadeusz wciąż przychodził, patrzył żarliwie. Weronika odpowiadała ciepłym spojrzeniem i półuśmiechem. Czuła, iż ich historia – jak w serialu, bez końca i wyraźnego zakończenia.
Pewnego dnia zamiatała podwórko:
— Witaj, Wero — rozległ się znajomy głos. Tak wołał ją Szymon.
Weronika odwróciła się. Były mąż stał przed nią: ten sam bezczelny uśmieszek, przymrużenie niebieskich oczu, zarost.
— Wróciłem… Przyjmiesz?
— Co, miasto ci nie wyszło?
Serce nie drgnęło. Miłości już nie było, albo wygasła. Drzwi w jej duszy zatrzasnęły się, gdy wyjechał za „lepszym życiem”, zostawiając ją.
Szymon wrócił do swojego domu. Weronice nie było gdzie iść, musiała go wpuścić. W nocy zamknęła drzwi do swojego pokoju, przysuwając szafę. Szymon urządził się po drugiej stronie. Prawie nie bywał w domu, znikał z kumplami.
Tadeusz chodził posępny. Ale pewnego dnia zobaczył, jak Weronika wychodzi przez okno, i w środku coś w nim zawrzało:
— Więc nie przyjęła go z powrotem.
Następnego ranka Weronika, wychodząc przez okno, natrafiła na stopień. Pod oknem stały dwie zbite deski.
— Kto to zrobił? — zdziwiła się. — Chyba nie Szymon, jemu nie po drodze.
Tadeusz w nocy zbił podest, by miała wygodniej. Z Krystyną nie byli małżeństwem, żyli razem latami. Dzieci nie mieli, ale opiekował się jej córką z pierwszego związku. Krystyna weszła do niego po zabawie, została, potem przyprowadziła dziewczynkę.
Nadeszła zima. Szymonowi skończyły się pieniądze, we wsi go nie ugaszczali, więc znów wyjechał do miasta. Weronika odetchnęła z ulgą. A Tadeusza spotkało nieszczęście: Krystyna zachorowała. Silna kobieta gasła szybko. Matka zabrała wnuczkę, Tadeusz się opiekował, ale Krystynę zabrano do szpitala. Nie wróciła.
Pogrzeb Krystyny zgromadził całą wieś. Mówili o niej ciepło:
— Była tęga, ale dobra. Z nikim się nie kłóciła — wzdychałaPo kilku miesiącach Weronika i Tadeusz stanęli na ślubnym kobiercu, a mały domek na skraju wsi znów rozbrzmiewał śmiechem.