Nie jak w filmie, ale prawie

polregion.pl 16 godzin temu

Nie jak w filmie, ale blisko

Agnieszka uwielbiała melodramaty i marzyła, by jej życie przypominało ekranowe historie, gdzie wszystko kończy się szczęśliwie. ale marzenia pozostawały marzeniami, a rzeczywistość płynęła szaro i monotonnie w małej wiosce na północy Podlasia.

Wyszła za mąż za Darka, myśląc, iż to miłość. Ale Darek, kapryśny i niestały od młodości, nie zmienił się. Zabrał żonę do swojego starego domu. Po trzech latach oświadczył:

— Wyjeżdżam do miasta. Żyj, jak chcesz. Duszno mi tu, dusza pragnie wolności.

— Darku, o czym ty mówisz? Przecież u nas wszystko w porządku — zaskoczyła się Agnieszka, nie rozumiejąc, co się dzieje.

— Tobie w porządku, a mnie nie…

Powiedziawszy to, wyszedł, zabierając paszport i stary plecak z dobytkiem. Wieś zaroiła się plotkami, sąsiadki szeptały:

— Darek zostawił Agnieszkę, uciekł do miasta. Pewnie ma tam inną.

Agnieszka milczała. Nie płakała, nie narzekała, żyła dalej w domu Darka. Nie miała gdzie iść — w rodzinnym domu tłoczyła się siostra z rodziną, nie było miejsca. Dzieci nie miała.

— Widocznie Bóg zdecydował, iż Darek nie jest ojcem, więc nie dał mi dziecka — myślałaś, patrząc na sąsiednie dzieciaki.

Każdego wieczora, skończywszy pracę, Agnieszka siadała przed telewizorem. Oglądała seriale, w których wrzały namiętności i rozpadały się losy. Przeżywała to wszystko, by potem przewracać się w łóżku, nie mogąc zasnąć.

Nowy dzień zaczynał się od obowiązków: nakarmić prosiaka, kury, cielaka Bryka, uwiązać go za ogrodem — nie puszczała go do stada.

— Agnieszka! — krzyknęła sąsiadka. — Twój Bryk się zerwał, gania po wsi!

— Gdzie?! — wybiegła za furtkę. Cielak ciął rogami w płot, próbując zahaczyć nowe, rosnące zawiązki.

— Bryku, Bryku — perswadowała, podając chleb. Zwierzak kręcił łbem. — Oby cię! — w gniewie krzyknęła Agnieszka. Bryk szarpnął się w bok, płosząc sąsiednie gęsi.

Nie wiadomo, jak długo by go goniła, gdyby nie mechanik Jarek. Zręcznie złapał sznur, przyciągnął cielaka do płotu i przywiązał. Agnieszka patrzyła na jego silne ręce, na mięśnie, rysujące się pod wytartą koszulą. Nagle zapragnęła, by te ręce objęły ją, przycisnęły do piersi.

Odegnała tę myśl:

— Co się ze mną dzieje? Jak jakaś dziewczyna, pragnąca czułości.

Zawstydziła się. Jarek to jej kolega z klasy, rudawy, wiecznie uśmiechnięty żartowniś. Mieszka z Krystyną, twardą kobietą, tuż obok. Nie był jej potrzebny.

— Nigdy czegoś takiego do niego nie czułam — pomyślała, odwracając wzrok.

Z Darkiem rozwiodła się od razu, gdy uciekł. Byli adoratorzy, choćby prosili ją o rękę, ale żaden jej nie odpowiadał. Żyła sama, niekochana.

Jarek wycierał ręce trawą, gdy Agnieszka nagle powiedziała:

— Wejdź na podwórko, umyjesz ręce.

Milcząco poszedł za nią. Plecami czuła jego wzrok.

Zauważyła, iż Jarek patrzy na nią inaczej, i zdziwiła się:

— Co z nim?

Umył dłonie, wytarł ręcznikiem, jeszcze raz spojrzał na nią — wymownie — i odszedł.

Od tamtej chwili między nimi jakby zawiązała się nić. Gdy Jarek przechodził obok, Agnieszka się rumieniła. Zaczął chodzić przez jej podwórko, choć wcześniej tego nie robił. Agnieszka zaczęła wstawać wcześnie, pielić grządki w porannej chłodzie — tak sobie tłumaczyła. Ale wiedziała: czeka na spotkanie z Jarkiem. Ich spojrzenia się spotykały, a w jego oczach płonęło szczere zainteresowanie, niemal uwielbienie.

Odpędzała te myśli, bała się Krystyny:

— Jak zobaczy — będzie bieda. Ośmieszy mnie przed całą wsią.

Ale Jarek wciąż przechodził, patrząc płomiennie. Agnieszka odpowiadała czułym spojrzeniem i lekkim uśmiechem. Wydawało jej się, iż ich historia jest jak z serialu — bez końca i wyraźnego finału.

Pewnego dnia zamiatała podwórko:

— Witaj, Agniu — rozległ się znany głos. Darek tak ją nazywał.

Agnieszka odwróciła się. Były mąż stał przed nią: ten sam bezczelny uśmieszek, przymrużenie niebieskich oczu, zarost.

— Wróciłem… Przyjmiesz?

— Co, w mieście nie wyszło?

Serce nie drgnęło. Nie było już miłości, może wygasła. Drzwi w jej duszy zatrzasnęły się, gdy wyjechał za „lepszym życiem”, zostawiając ją.

Darek wrócił do swojego domu. Agnieszka nie miała dokąd iść, musiała go wpuścić. Nocą zamknęła drzwi do swojego pokoju, przysunęła szafę. Darek zajął drugą połowę domu. Rzadko bywał w domu, znikał z kolegami.

Jarek chodził pochmurny. Ale pewnego dnia zobaczył, jak Agnieszka wychodzi przez okno, i coś w nim eksplodowało:

— Więc nie przyjęła go z powrotem.

Nazajutrz Agnieszka, wychodząc przez okno, natknęła się na stopień. Pod oknem stały dwie zbite deski.

— Kto to zrobił? — zdziwiła się. — Na pewno nie Darek, on nie ma czasu.

Jarek nocą zbił podest, by miała wygodniej. Z Krystyną nie byli małżeństwem, żyli razem latami. Dzieci nie mieli, ale opiekował się jej córką z pierwszego związku. Krystyna sama przyszła do niego po imprezie, została, potem przyprowadziła dziewczynkę.

Nadeszła zima. Darkowi skończyły się pieniądze, we wsi nikt go nie częstował, więc znów wyjechał do miasta. Agnieszka odetchnęła z ulgą. Ale Jarka spotkało nieszczęście: Krystyna zachorowała. Silna kobieta zgasła szybko. Jej matka zabrała wnuczkę, Jarek się nią opiekował, ale Krystynę zabrano do szpitala. Nie wróciła.

Pogrzeb Krystyny zgromadził całą wieś. Mówiono o niej ciepło:

— Była duża, ale dobra. Z nikim się nie kłóciła — wzdychała babcia Władysława.

Jarek został sam. Rankami Agnieszka widziała, jak odśnieża przed jej domem, zerkaJarek podszedł do niej pewnego ranka, wziął ją za rękę i powiedział: „Czas już skończyć to nasze wieczne czekanie”.

Idź do oryginalnego materiału