„Nie chcemy tu żyć, wracamy do domu: rodzice zrezygnowali z miejskiego luksusu na rzecz rodzinnej wsi”

newsempire24.com 5 dni temu

— Nie chcemy tu już mieszkać, synku. Wracamy do domu. Nie mamy już sił — rodzice zrezygnowali z miejskiego luksusu dla rodzinnej wsi.

— Twoi rodzice chyba zwariowali, Kamilu? Każdy by marzył o takim życiu! Czteropokojowe mieszkanie, jedzenie na stole, wszystko pod ręką. A im ciągle coś nie pasuje! — zirytowana powiedziała Małgorzata, żona.

— Ostrożnie z językiem, Gosia — mruknął Kamil.

— Ale to prawda! Nie chcą się nauczyć korzystać z technologii, nie wychodzą na zewnątrz, ciągle są niezadowoleni. Dlaczego nie mogą po prostu być wdzięczni?

Kamil milczał. Sam nie wiedział, co się dzieje. Rodzice naprawdę się zmienili. Dawniej aktywni, pełni życia, uśmiechnięci — teraz chodzili po mieszkaniu jak cienie. Przywiózł ich do miasta, wyrwał z zapadłej wsi, kupił im wszystko, co najlepsze — i co w zamian? Smutek w oczach i cisza. Czyżby się pomylił?

Przeprowadzkę ze wsi długo odkładali. Kamil namawiał, przekonywał, obiecywał złote góry. Rodzice nie sprzedali domu — zresztą nie było potrzeby, syn miał pieniądze. W końcu się przeprowadzili, ale ich dusze, jak się wydawało, zostały w tej chacie pod białymi brzozami.

Jan i Bronisława nigdy nie przywykli do nowego miejsca. Brakowało im hałaśliwego podwórka, sąsiadów przychodzących *na herbatę*, ogródka, zapachu ziemi po deszczu. Tutaj — obce twarze, zamknięte drzwi, pędzące auta i wieczny pośpiech. choćby samochód, który Kamil podarował ojcu, tamten bał się prowadzić — za dużo znaków, zakrętów, obcych ulic.

— Jak tam nasi sąsiedzi? — wzdychała Bronisława. — Pewnie w tym roku ogórki się udały, tyle deszczu było… A ja choćby malinowego dżemu nie ugotowałam.

— Przestań, serce mi się kraje… — szepnął Jan, ocierając oczy. — Co noc śnię o naszym domu. Wszystko takie znajome. A tu… tu jesteśmy obcy.

— Nie chcieliśmy cię urazić, synku. Wiemy, iż się starałeś… Ale to nie dla nas. Nie możemy tu żyć.

— A ty kiedy ostatnio go widziałeś? — spytał Jan. — Przecież jest za drogą, a choćby czasu nie ma, żeby wpaść. A twoja Małgorzata tylko oczami przewraca, jak mówię jej o nawozach…

W tej chwili Kamil wszedł do domu. Przyniósł torby z zakupami, jakieś drobiazgi. Zobaczył ich spojrzenia i zrozumiał — czas mówić wprost.

— Mamo, tato, co się dzieje?

— Synu… wyjeżdżamy — cicho powiedział Jan. — Wracamy do domu. Nie mamy już siły tu mieszkać. Jest nam ciężko. Jesteśmy tu obcy. Tam mamy dom, ziemię, brzozę na podwórku. Tutaj ładnie, wygodnie… ale nie po naszej myśli.

Kamil milczał. Patrzył na rodziców, na ich zmęczone twarze, na ręce przyzwyczajone do ziemi, do prostej pracy. Nie rozumiał — jak można odrzucić wszystko, co dla nich zrobił? Ale nie sprzeciwił się.

— Dobrze. Za tydzień pomogę wam się spakować. Wasza decyzja — szanuję.

— A jutro? — nieśmiało zapytała Bronisława. — Może jutro znajdziesz czas?

— Jutro to jutro — skinął syn.

Nie mógł ich do końca pojąć. Sam przecież dusił się na wsi. A oni, przeciwnie, tam oddychali pełną piersią. Czyżby naprawdę dom to nie ściany i wygody, ale wspomnienia, zapachy, cisza i śpiew ptaków?

Jan i Bronisława ożyli jeszcze tego wieczoru. Pakowali rzeczy z uśmiechami, marzyli, jak posadzą marchewkę, kogo pierwsze zaproszą w gości. Całą noc pili herbatę i szeptali, jak za młodych lat.

I wtedy Kamil zrozumiał: czasem miłość to nie mieszkania i sprzęty, ale po prostu pozwolić rodzicom wrócić tam, gdzie bije ich serce. Bo dom to nie adres. Dom to miejsce, gdzie cię kochają i czekają.

Idź do oryginalnego materiału