Nie chcę tego robić, ale pakuję rzeczy i jadę z synem do mamy

twojacena.pl 1 dzień temu

Nie mam na to najmniejszej ochoty, ale pakuję swoje rzeczy i jadę z synem Dominikiem do mojej mamy, Janiny Kowalskiej. A wszystko dlatego, iż wczoraj, gdy spacerowałam z dzieckiem, mój mąż Krzysztof, proszę sobie wyobrazić, postanowił wykazać się gościnnością i wpuścił do naszego pokoju krewnych — kuzynkę Kingę z mężem Wojtkiem oraz ich dwójkę dzieci, Zosię i Bartka. I najgorsze: choćby nie pomyślał, żeby ze mną o tym porozmawiać! Po prostu oświadczył: „Ty z Dominikiem możecie pomieszkać u twojej mamy, tam jest miejsce”. Do tej pory nie mogę uwierzyć w jego bezczelność. To nasz dom, nasz pokój, a ja teraz mam się pakować i ustępować miejsca obcym ludziom? Nie, to już przesada.

Wszystko zaczęło się, gdy wróciłam ze spaceru z Dominikiem. Był zmęczony i marudny, a ja marzyłam tylko o tym, żeby go położyć spać i napić się herbaty w ciszy. Wchodzę do mieszkania, a tam — kompletny chaos. W naszej sypialni, gdzie śpimy razem z Krzysztofem i Dominikiem, już rozgościła się Kinga z Wojtkiem. Ich dzieci, Zosia i Bartek, biegają po pokoju, rozrzucając zabawki, a moje rzeczy — książki, kosmetyki, choćby laptop — starannie złożone w kącie, jakbym tu już nie mieszkała. Stoję jak rażona piorunem i pytam Krzysztofa: „Co to ma znaczyć?”. A on, spokojny jakby rozmawiał o pogodzie, mówi: „Kinga z rodziną przyjechała, nie mają gdzie się zatrzymać. Pomyślałem, iż wy z Dominikiem możecie pojechać do Janiny Kowalskiej, tam jest przecież sporo miejsca”.

Omal się nie udusiłam ze złości. Po pierwsze, to nasz dom! Razem z Krzysztofem płaciliśmy za to mieszkanie, urządzaliśmy je, wybieraliśmy meble. A teraz mam się wyprowadzać, bo jego rodzinie zachciało się pobyć w mieście? Po drugie, dlaczego choćby mnie nie zapytał? Może i zgodziłabym się pomóc, ale najpierw trzeba było to omówić. A tak — po prostu postawił mnie przed faktem dokonanym. Kinga, nawiasem mówiąc, choćby nie przeprosiła. Tylko się uśmiechnęła i powiedziała: „Nie martw się, Małgosiu, będziemy tylko krótko, dwa tygodnie!”. Dwa tygodnie? Nie chcę, żeby obcy ludzie dotykali moich rzeczy choćby przez dwa dni!

Wojtek, mąż Kingi, siedzi cicho jak trusia. Wyleguje się na naszej kanapie, pije kawę z mojego ulubionego kubka i tylko przytakuje, gdy Kinga coś mówi. A ich dzieci to osobna sprawa. Zosia, która ma chyba sześć lat, już wylała sok na nasz dywan, a Bartek, czteroletni, uznał, iż moja szafa jest idealna do zabawy w chowanego. Próbowałam delikatnie zasugerować, iż to nie hotel, ale Kinga tylko warknęła: „Oj, przecież to dzieci, nie można od nich za dużo wymagać!”. Oczywiście, a sprzątać po nich pewnie będę ja.

Próbowałam porozmawiać z Krzysztofem na osobności. Powiedziałam, iż jest mi przykro, iż podjął taką decyzję za moimi plecami. Wytłumaczyłam, iż Dominik potrzebuje stabilności, swojego kąta, własnego łóżeczka. A wozić trzyletnie dziecko do babci, gdzie będzie spał na rozkładanym łóżku, to nie jest rozwiązanie. Ale Krzysztof tylko wzruszył ramionami: „Małgosia, nie dramatyzuj. To przecież rodzina, trzeba pomóc”. Rodzina? A my z Dominikiem to już nie rodzina? Wkurzyłam się tak bardzo, iż ledwo powstrzymałam łzy. Ale zamiast płakać, poszłam się pakować. jeżeli myśli, iż będę cicho znosić tę sytuację, to się grubo myli.

Moja mama, Janina Kowalska, gdy tylko usłyszała, co się stało, była wściekła. „Co to ma znaczyć, iż Krzysztof decyduje, kto ma mieszkać w waszym domu? — oburzała się przez telefon. — Przyjeżdżaj, kochanie, was z Dominikiem przygarnę, a potem się z mężem rozliczysz”. Mama ma charakter, już była gotowa przyjechać i wyrzucić nieproszonych gości. Ale nie chcę robić scen. Chcę tylko, żeby mój syn miał wygodne warunki, a ja — chwilę spokoju, żeby przemyśleć, co robić dalej.

Pakując walizkę, ciągle analizowałam tę sytuację. Jak to możliwe, iż Krzysztof tak łatwo wymazał nas z Dominikiem z naszego własnego życia? Zawsze starałam się być dobrą żoną: gotowałam, sprzątałam, wspierałam go. A on choćby nie pomyślał, jak się poczuję, widząc obcych ludzi w naszej sypialni. I najgorsze — choćby nie przeprosił. Tylko rzucił: „Nie rób z igły widły”. No przepraszam bardzo, Krzysiu, ale to nie igła, tylko całe widły, które rozłożyły się na moim łóżku.

Teraz jadę do mamy i, szczerze mówiąc, czuję pewną ulgę. U Janiny Kowalskiej zawsze jest przytulnie, pachnie ciastem, a Dominik uwielbia bawić się w jej ogrodzie. Ale nie zamierzam odpuścić tej sprawy. Już postanowiłam: gdy wrócę, odbędziemy z Krzysztofem poważną rozmowę. jeżeli chce, żebyśmy byli rodziną, musi nas szanować — mnie i naszego syna. A Kinga z Wojtkiem niech szukają wynajmowanego mieszkania albo hotelu. Nie mam nic przeciwko pomocy, ale nie kosztem mojego komfortu i bez mojej zgody.

Gdy wkładam zabawki Dominika do torby, patrzy na mnie swoimi wielkimi oczami i pyta: „Mamo, długo będziemy u babci?”. Przytulam go i mówię: „Nie na długo, kochanie. Tylko trochę pobędziemy u babci, a potem wrócimy do domu”. Ale w głębi duszy wiem: wrócę tam tylko wtedy, gdy będę pewna, iż to znów nasz dom, a nie przytułek dla obcej rodziny. A Krzysztof niech się zastanowi, co jest dla niego ważniejsze — jego „gościnność” czy nasza wspólna przyszłość.

Idź do oryginalnego materiału