– Nie potrzebuję takiej córki! – krzyczała Walentyna Piotrowska, wymachując pogniecioną kartką. – Hańba dla całej rodziny! Jak ja teraz ludziom spojrzę w oczy?
– Mamo, uspokój się, proszę – błagała Kasia, stojąc w drzwiach kuchni z czerwonymi od płaczu oczami. – Porozmawiajmy spokojnie.
– O czym tu gadać? – głos matki się załamywał. – Studia rzuciłaś, porządnej roboty nie możesz znaleźć, a teraz jeszcze to! Z jakimś typem się związałaś, wstyd na całe osiedle!
Sąsiadka ciocia Krysia z naprzeciwka ostrożnie wyjrzała na klatkę, zwabiona hałasem. Walentyna Piotrowska złapała jej ciekawski wzrok i wściekła się jeszcze bardziej.
– Widzisz? Już wszyscy sąsiedzi wiedzą! – Cisnęła papier na stół. – Dwadzieścia pięć lat cię hodowałam, wszystko co najlepsze oddawałam, a ty mi tak odpłacasz!
Kasia podniosła upadłą kartkę i wygładziła drżącymi rękami. To było wniosek o zawarcie małżeństwa. Jej wniosek.
– Mamo, ale ja jestem szczęśliwa – próbowała wytłumaczyć. – Aleksander to dobry człowiek, on mnie kocha…
– Dobry? – Walentyna Piotrowska parsknęła śmiechem, brzmiał złośliwie i gorzko. – Po rozwodzie z dzieckiem, bez stałej roboty, starszy od ciebie o dziesięć lat! To zwyczajny podrywacz!
– To nieprawda! Alek pracuje, ma swój warsztat samochodowy…
– Warsztat! – prychnęła matka. – Chcesz powiedzieć garaż! I co, będziesz całe życie wdychać benzynę i smary?
Kasia opadła na krzesło, czując, jak uginają się pod nią nogi. Kilka dni przygotowywała się do tej rozmowy, ćwiczyła słowa, liczyła na zrozumienie. Ale wszystko szło zupełnie inaczej.
– Mamo, ja już nie jestem dzieckiem. Mam dwadzieścia pięć lat.
– Właśnie! – wykrzyknęła Walentyna Piotrowska. – W twoim wieku ja już byłam zamężna z twoim ojcem, robiłam na etacie, mieszkanie nam przydzielili. A ty co? Latasz nie wiadomo gdzie, z nie wiadomo kim!
– Tato też cię zostawił – cicho powiedziała Kasia i natychmiast pożałowała słów.
Twarz matki zrobiła się biała z wściekłości.
– Jak śmiesz! Twój ojciec zginął w wypadku! Nie zostawił nas!
– Przepraszam, mamo, nie to chciałam powiedzieć…
– Właśnie to! – Walentyna Piotrowska zaczęła chodzić po kuchni jak tygrys w klatce. – Chcesz powtórzyć mój los? Zostać sama z dzieckiem na głowie? Twój Aleksander już jedną rodzinę rozbił!
– Rozwiedli się za obopólną zgodą. Po prostu im się nie układało.
– Tak, nie układało! – Matka usiadła naprzeciwko córki i wbiła w nią wzrok. – A tobie, znaczy się, się ułoży? W ogóle rozumiesz, w co się pakujesz? On ma dziecko z pierwszego małżeństwa! Alimenty płacić trzeba! Tobie co zostanie?
Kasia milczała, pocierając skronie. Głowa pękała jej od krzyków, a w piersi czuła tępy ból. Tak marzyła, iż opowie mamie o swoim szczęściu, iż razem przygotują wesele, wybiorą suknię…
– I w ogóle – ciągnęła Walentyna Piotrowska – gdzieś ty go znalazła? W jakiej piwnicy się poznaliście?
– Na urodzinach u Asi Kowalskiej. Pamiętasz, mówiłam?
– Asia Kowalska! – Matka załamała ręce. – Ta łatwa dziewczyna? Co to już trzeci raz za mąż wychodzi? interesujące masz towarzystwo!
– Mamo, co tu ma do rzeczy Asia? Alek był tam przypadkiem, kolega go podrzucił…
– Przypadkiem! Tacy faceci nigdzie nie bywają przypadkiem. Celowo szukają naiwniaczek w twoim stylu.
Kasia zerwała się z krzesła.
– Dosyć! choćby go nie znasz, a już osądzasz!
– A po co mam go znać? – Walentyna Piotrowska też wstała. – Po twoim wyglądzie wszystko wiem. Chodzisz jak nieprzytomna, schudłaś, sińce pod oczami. To ma być twoje szczęście?
– Schudłam, bo się denerwowałam. Wiedziałam, iż będziesz przeciw.
– Oczywiście, iż przeciw! Nie po to cię stawiałam na nogi, żebyś pierwszemu lepszemu życie oddawała!
W przedpokoju rozległ się dzwonek. Kasia i matka zamilkły, nasłuchując.
– To on? – syknęła Walentyna Piotrowska.
– Tak, umówiliśmy się.
– Ani mowy! Nie wpuszczę go do mojego domu!
– Mamo, proszę! Choć go poznaj. Może zmienisz zdanie.
– Nigdy!
Dzwonek zabrzmiał ponownie, bardziej natarczywie.
– Kasiu, to ja – dobiegł męski głos zza drzwi.
Kasia spojrzała na matkę błagalnie.
– Mamo, no dajże spokój. Pięć minut.
Walentyna Piotrowska zawahała się, ale ciekawość zwyciężyła.
– Niech wejdzie. Ale tylko na pięć minut. I żeby więcej tu jego noga nie postała.
Kasia otworzyła drzwi. Na progu stał wysoki mężczyzna koło trzydziestki pięciu, z ciemnymi włosami i zmęczonymi oczami. W ręku trzymał bukit białych róż.
– Dzień dobry – powiedział, wchodząc do przed
Pod drzwiami pokoju Helena przeżegnała się nerwowo na małym różańcu wiszącym nad framugą, wciąż niepewna, czy poszła na zbyt duże ustępstwo, ale determinacja w oczach Kasi ostatecznie przegoniła ją do łóżka pod kołdrę z wełną alpakową.