Ej, słuchaj, ta historia… Trzy lata po rozwodzie, nagle się okazuje, iż mam noworodków, bliźniaków! Sam jestem winien, trzeba było formalnie papierów dopełnić! Ale wcale nie żałuję, wyszło mi to na dobre.
Z Otylią byliśmy dwa lata po ślubie. Mieliśmy komplet dziewczynek, Jagodę i Kalinę. Normalne życie: praca w dzień, wieczorami rodzina. Tylko iż Otylia zaczęła coraz częściej późno wracać. To do koleżanki, to kolejka w sklepie, to nawalony deadline w biurze… Aż w końcu życzliwi donieśli, iż Otylia ma kogoś na boku.
No i oczywiście nie owijałem w bawełnę, od razu z nią pogadałem. A ona jak to ona – od razu w atak! Że niby ja się nie interesuję, iż czuje się jak sprzątaczka, iż dzień pochłania cały jej czas, a dziewczynki to podobno kochają tylko mnie… Nakrzyczała bez sensu i rzuciła, iż odchodzi do tego swojego. I poszła, szczerze mówiąc. Zostawiła nas z Jagodą i Kaliną.
Dziewczyny na początku szukały mamy, ale w końcu się oswoiły. Akurat dostałem gratkę w pracy – przenosiny do Wrocławia, żeby prowadzić nowy oddział. Zgodziłem się bez namysłu. Pakowaliśmy się błyskawicznie, czasu zero. Tak się spieszyliśmy, iż formalnego rozwodu z Otylią nie zdążyłem załatwić.
We Wrocławiu poznałem Natalię. Moja rówieśniczka, też sama z dwiema córkami na głowie. Nie kombinowaliśmy długo – wynajęliśmy coś większego i zadomowiliśmy się razem. Dzieci prawie w tym samym wieku. Wieczorami w domu istny zgiełk – raz się dziewczyny razem bawią jak szalone, raz się kłócą o byle co, istny żłobek, słowo! Z Natalią zachwycaliśmy się tym naszym hałaśliwym stadkiem, ale potajemnie marzyliśmy o synku. Niestety, jakoś nie wychodziło.
Jak już prawie straciliśmy nadzieję na chłopca, odezwał się telefon… No a ja z Natalią razem już dwa lata i praktycznie daliśmy sobie spokój z tym synem. Żyć nie umierać z naszymi czterema księżniczkami. I wtedy, powiedziałem, ten telefon.
Od razu poznałem numer – to komórka, ale z mojego rodzinnego Krakowa.
— Mikołaj Kowalski? — Tak, słucham.
— Mam niemiłą wiadomość… Pani Otylia Kowalska, niestety, nie odzyskała przytomności i zmarła dzisiaj. Proszę przyjechać po dzieci, wypisujemy je jutro. Kwestię formalności związanych ze zmarłą omówimy jutro.
— Żarty sobie pan robi? Nie widziałem Otylii trzy lata, nasze córki są właśnie ze mną.
— Nic mi o tym nie wiadomo. W rubryce “ojciec” w akcie urodzenia figuruje pan. Proszę odebrać bliźnięta!
I rozłączyli się. Kompletnie wstrząśnięty, sprawdziłem numer online – to rzeczywiście krakowski szpital położniczy. Natalia patrzyła na mnie jak w obrazek i też nie mogła zrozumieć, co się dzieje, wszystko słyszała. gwałtownie spakowaliśmy się, zawieźliśmy dziewczyny do dziadków i ruszyliśmy na miejsce, żeby wyjaśnić, co się stało z moją byłą.
Przed szpitalem trafiliśmy na koleżankę Otylii. To ona nam wyjaśniła, iż ten jej “wielbiciel” rzucił ją nogą w momencie, gdy powiedziała mu o ciąży. Ciąża Otylii była trudna, bliźniaki to przecież wyzwanie, a pod koniec poszło już naprawdę źle… Dzieci udało się uratować, ale ich mama zapadła w śpiączkę i po paru dniach zmarła. Bliźnięta trzeba było zaraz zarejestrować, a ona nie mogła podać danych. Wzięli więc dane z Urzędu Stanu Cywilnego, gdzie wciąż byłem wpisany jako jej mąż, więc automatycznie zostałem ich ojcem.
Ta znajoma Otylii, zapłakana, wyjaśniła wszystko i obiecała pomóc, gdyby była taka potrzeba, po czym poszła. A Natalia stała przy mnie i ściskała moją dłoń tak mocno, aż mnie zabolało.
— Natka, o co chodzi?
— Mikołaj… przecież weźmiemy ich do siebie? Prawda?
Widać było, iż Natalia stara się ukryć ogromną euforia i uśmiech.
— Kogo? Bliźniaków?
— Tak, tak! Proszę! Co jak nasze się nie uda, a tu od razu dwóch, gotowych…
— Natalka, to nie jakieś zabawki, żeby tak… Sam nie wiem…
— Mikołaj, mów, co mówię całkiem serio! A nasze dziewczyny? Szczęśliwe będą! Twoje przecież w połowie są z nimi spokrewnione… No, Mikołaj…
W skrócie, nie oparłem się. Zabraliśmy chłopaków, Michała i Marka. Otylię pochowaliśmy godnie.
Dziewczyny wrzeszczały z radości, iż przywieźliśmy im braciszków. Cały czas się dziwiły, jak to możliwe, iż nie zauważyły brzuszka u cioci Natalii! No
A te nasze małe “niespodzianki po Olu”, zawsze przypominają nam, iż los czasem rozwiązuje najtrudniejsze sprawy w sposób, którego wcale się nie spodziewaliśmy, a dziewczyny i tak mają teraz cały dom rozśpiewany dziecinnym szczebiotem.