Dziś znów przypomniała mi się moja przeszłość. Jakbym czytała cudzy pamiętnik, a nie swoje własne życie.
Dorastałam jak chwast przy drodze – niechciana, dzika. Nikt mnie nie wychowywał, nie rozpieszczał, nie pocieszał. Ubrania zawsze były z drugiej ręki, a czasem zwykłe szmaty, przez które prześwitywały chude kolana. Buty – wiecznie za duże i podziurawione. Włosy matka ciąła „na jeża”, żeby nie bawić się w fryzury, ale i tak sterczały na wszystkie strony, jakby buntowały się przeciwko obojętności świata.
Do przedszkola nie chodziłam – rodzice mieli mnie gdzieś. Liczyło się tylko jedno: gdzie zdobyć następny drink. Ojciec – okrutny pijak, matka – Brygida, wiecznie w chmurze papierosowego dymu i kacu. Chowałam się w klatce schodowej, gdy rodzice zaczynali awantury. Uciekać – znaczyło uniknąć guzów. jeżeli nie zdążyłam, później zasłaniałam siniaki. Sąsiedzi wzdychali, kręcili głowami: „Brygida zawsze była lekkoduchem, a jak związała się z tym kryminalistą, to już w ogóle przepadła”. Żal im było mnie. Czasem podkarmiali, przynosili ubrania. Ale lepsze rzeczy matka natychmiast przepijała. Tak zostałam w swoich łachmanach.
Gdy przyszła pora iść do szkoły, mimo wszystko złapałam się nauki jak tonący brzytwy. Czytanie stało się moim światem, ucieczką, gdzie nikt nie bił, nie krzyczał, nie upokarzał. Pochłaniałam książki, wertowałam biblioteczne półki, zgłaszałam się na lekcjach – może ktoś w końcu usłyszy mój głos? Cichy, ale stanowczy.
Dzieci potrafią być okrutne. Zwłaszcza dla tych, którzy się wyróżniają. Biednie ubrana, dziwna dziewczynka z nieudaną fryzurą gwałtownie dostała przezwisko – „Zalodzia”. A potem było tylko gorzej. Rodzice kolegów zabraniali przyjaźni: „córka alkoholiczki, to niebezpieczne”. Nauczyciele, choć widzieli we mnie zdolną uczennicę, milczeli. Łatwiej przymknąć oczy, niż bronić dziewczyny bez rodziny i pleców. Tak dorastałam – samotna przeciwko wszystkim.
Moim ratunkiem stał się stary dąb w parku nad stawem. Pod jego koroną zbudowałam sobie schronienie. Tu przynosiłam książki, czytałam, marzyłam. Czasem choćby nocowałam, gdy w domu było naprawdę źle. Słuchały mnie tylko bezdomne psy i koty – jedyne istoty, które nie zdradziły.
Ojciec umarł, gdy miałam czternaście lat. Zamarzł w zaspie po kolejnej libacji. Na pogrzebie były tylko Brygida i ja. Nie czułam smutku. Tylko wstyd i ulgę. Matka po tym zupełnie się rozsypała. Ataki wściekłości mieszały się z otępieniem. Już dawno nie pracowała. Żeby nie umrzeć z głodu, zaczęłam sprzątać klatki schodowe. Za parę złotych kupowałam używane podręczniki medyczne – marzyłam, by zostać lekarzem. Chciałam wyciągnąć matkę z tej otchłani.
Ale w szkole prześladowania nie ustawały. Pewnego dnia, gdy spóźniłam się na lekcję, upuściłam książkę o psychiatrii. Akurat obok była Regina – klasowa piękność i królowa węży. Podniosła ją, przeczytała tytuł i wykrzyknęła:
– O, psychiatria! Więc ty nie tylko jesteś Zalodzia, ale i wariatka, jak twoja matka!
Nie wytrzymałam. Wyrwałam się z klasy, przebiegłam przez podwórko, do mojego dębu. Tam, upadając w śnieg, dałam upust łzom. „Dlaczego oni są tacy okrutni? Co im zrobiłam?” – szeptałam, wtulając się w pień.
Wtedy zobaczyłam psa na stawie. Szedł po cienkim lodzie i nagle się załamał. Krzyknęłam i rzuciłam się na ratunek. Rozłożyłam się na lodzie, zaczęłam pełzać. Dotarłam, złapałam psa – i w tej samej chwili sama zanurzyłam się w wodzie. Zimno przeszyło mnie jak nóż, oddech zaparło. Walczyłam – o psa, o siebie, o wszystkich, których kiedykolwiek kochałam.
Gdy siły już mnie opuszczały, a lód wydawał się płytą nagrobną – ktoś mnie wyciągnął. To był Jakub. Nowy uczeń, niedawno przeniesiony z Poznania. Przystojny, mądry, opanowany. Dziewczyny za nim szalały. A on – wyciągnął rękę do mnie.
– Chodź. Zamarzniesz. Moja matka jest lekarzem, pomoże.
Zabrał i psa. Obie dostałyśmy schronienie. Następnego dnia wszedł do klasy razem ze mną. Regina rzuciła się na niego:
– Ty serio?! Przecież ona jest Zalodzia!
– Zalodzia bywa tylko dusza – odpowiedział spokojnie. – Jej nie ukryjesz za ubraniami ani makijażem. Im bardziej się chowasz, tym bardziej ją widać.
Regina zbladła i uciekła. W klasie zapadła cisza. A ja po raz pierwszy poczułam, iż nie jestem już sama. Mam przyjaciela. I psa – Lunę, którą uratowałam. A przede wszystkim – szansę. Szansę na nowe życie.