Zawsze byłam kobietą surową, ale sprawiedliwą. Przez trzydzieści lat uczyłam w wiejskiej szkole na Podkarpaciu, przepuszczając przez swoje klasy całe pokolenia. W naszej wsi każdy mnie znał i szanował. A przynajmniej znał… aż wszystko nie wywróciło się do góry nogami.
Moja córka, Kalina Kowalska, ma trzydzieści dwa lata. Od lat nie utrzymujemy kontaktu. Próbowałam, ale to ona odeszła. Nie rozumiałam dlaczego… aż pewnego dnia sąsiadka pokazała mi jej blog. Pisała tam o „toksycznym dzieciństwie” i „matce-potworze”.
Nie opiszę, co czułam, czytając te kłamstwa. „Kontrolowała każdy mój krok, zabraniała wszystkiego, wychowałam się w atmosferze strachu i osądu. Moja matka to tyranka w spódnicy. Nigdy mnie nie kochała”. A pod tym – komentarze obcych: „Potwór! Zniszczyłaś jej życie!”.
A przecież to nieprawda. Byłam wymagająca, ale dla jej dobra. Nie biłam, nie poniżałam. Zabroniłam nocowania u koleżanki w wieku jedenastu lat? Tak, z troski. Pilnowałam szkoły i dyscypliny. Czy to zbrodnia?
Dzięki temu Kalina skończyła liceum ze złotym medalem, dostała się na prawo do Warszawy, pracowała w korporacji. Chciałam, by była silna i niezależna. Nie wtrącałam się w jej związki, nie narzucałam, kogo ma poślubić. Pragnęłam tylko jej szczęścia.
Teraz jednak moje starania nazywa się piekłem. We wsi szeptają za plecami: „Słyszeliście, co pisze? Nauczycielka, a dziecko takie…”. Wstydzę się iść do sklepu. Spuszczam wzrok, gdy ktoś mnie mija. Za co?
Nie rozumiem, kiedy stałam się jej wrogiem. Kiedy troska stała się „toksyną”. Wychowywałam ją samotnie po śmierci męża, gdy miała dziesięć lat. Ciągnęłam szkołę, dom, lekcje z nią do nocy. Zarabiałam grosze, by miała co jeść i w czym chodzić.
A teraz jestem potworem.
Dzwoniłam, prosiłam: „Usuń te kłamstwa”. Błagałam, by nie niszczyła mojego życia. W odpowiedzi – milczenie. Albo nowe wpisy o „dzieciństwie bez ciepła”.
Aż zadzwoniła. Płacząc. Jej mąż, biznesmen z Poznania, zostawił ją z trójką dzieci. Bez mieszkania, bez złotówki. Znalazł sobie młodszą. „Mamo, wybacz… Nie mam gdzie iść…”.
Ścisnęłam słuchawkę. W uszach dźwięczały jej słowa: „Jesteś strażniczką, a nie matką. Nienawidzę cię”. A teraz – „przyjdź, pomóż”.
W środku walczyły dwie kobiety: matka, która czuje ból, i człowiek, którego zraniono.
Nie wiem. Przytulić? Udawać, iż nic się nie stało? Kocham ją. I wnuki. Nie wyrzucę. Ale czy potrafię zapomnieć, jak spaliła moje życie w sieci?
Nie chcę zemsty. ale milczeć – nie potrafię. Może żądać przeprosin? Sprostowania na blogu?
Nie potrzebuję chwały. Chcę tylko odzyskać godność. Albo spokój.
Powiedzcie… Wy byście wybaczyli?