Nawet nie podziękowałeś

newsempire24.com 1 miesiąc temu

— choćby dziękuję nie powiedziałeś! — wyrzuciła z siebie Teresa, mokra ścierka bezwładnie opadła na kuchenny blat. — Masz już czterdzieści wiosen na karku, a zachowujesz się jak niesforny pierwszoklasista! Ignacy, błagam cię, zajrzyj do babci. Dzwoniła wczoraj, skarży się, iż słaba — głos jej drżał.

— Mamo, nie zaczynaj znowu! — Ignacy nie oderwał wzroku od błyszczącego ekranu telefona. — Jestem zajęty! Ważne spotkanie za godzinę! — Wreszcie podniósł oczy. — Wieczorem albo jutro, przyrzekam.

— Jutro, pojutrze… — Teresa opadła na krzesło naprzeciw syna, ciężko westchnęła. — Twoja babcia osiemdziesiąt trzy wiosny przeszła, a ty wciąż znajdujesz powody, by do niej nie wpaść.

— Och, ta stara śpiewka! — Ignacy poderwał się, wcisnął telefon do kieszeni kurtki. — Pracuję, rozumiesz? Zarabiam pieniądze! Nie jak niektórzy, co tylko umieją biadolić!

Teresa wzdrygnęła się od grubiaństwa, ale milczała. Przywykła. Ignacy zawsze był ostry, zwłaszcza gdy chodziło o rodzinne powinności.

— Dobrze już, dobrze, — szepnęła. — To ja pojadę. Szkopuł w tym, iż auto u mechanika, a autobusem to dwie godziny w jedną stronę…

— I co z tego? — Ignacy naciągał rękaw. — Jedź autobusem, co w tym strasznego? Albo weź taksę!

— Taksówka droga, synu. Emeryturka mała, sama wiesz.

— Wiem, ach, wiem! — Ignacy stał już w drzwiach. — Mamo, porozmawiamy później, okej? Naprawdę goni mnie czas!

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Teresa została sama w kuchni, gdzie unosił się jeszcze zapach barszczu z uszkami, który ugotowała dla syna. Ignacy choćby nie tknął talerza.

Podeszła do okna. Patrzyła, jak syn wsiada do nowego, lśniącego auta. Dumna, droga maszyna. Ignacy często chwalił się jej zaletami znajomym. Ale matki do babci zawieźć nie może – czasu zabraknie.

Wyjęła z torebki wytarty skórzany portfel, przejrzała banknoty. Do babci Zofii taksówką rzeczywiście zbyt dużo. Autobusem więc trzeba.

Wzięła siatkę z gościnnymi smakołykami dla teściowej, otuliła głowę wełnianym szalem i wyszła na podwórko. Do przystanku dobry kwadrans marszu. Teresa szła niespiesznie, od czasu do czasu przystając, by złapać oddech. Serce ostatnio często kołatało nieregularnie, ale do lekarzy nie chodziła. Czasu brak i grosza żal.

Na przystanku czekała pół godziny. Autobus PKS nadjechał zatłoczony, Teresa z trudem przepchnęła się do środka. Jej podróż miała być długa, z przesiadkami. Młodzież w słuchawkach, wgapiona w telefony. Nikt nie zaoferował miejsca starszej kobiecie.

W końcu dotarła do osiedla pod Krakowem, gdzie mieszkała babcia Ignacego. Starusza chata stała na skraju, otoczona dzikim jak ogród. Teresa otworzyła furteczkę, przeszła ścieżką do drzwiczek na ganek.

— Babciu! — zawołała, stukając w drewno. — To ja, Teresa!
Drzwi uchyliły się powoli. Zofia Kowalska, matka nieżyjącego już męża Teresy, stała na progu, podpierając się sękatą laską. Wydawała się drobniejsza niż przy ostatnim spotkaniu, krucha jak porcelanowa lalka.

— Tereniu, kochanie! — rozpromieniła się. — Jakże dobrze, żeś przyjechała! Wchodźże, wchodź!

— Co słychać, Babciu? — Teresa uścisnęła teściową, pocałowała w policzek spowity pajęczyną zmarszczek. — Coś ci mocno poschła?

— Ot, apetytu znikąd — powiedziała Zofia, prowadząc ją do izby tonącej w cieniu i zapachu ziół. — I ze snem bieda. Ciągłe jakieś bóle, wiadomo, starość… — Posadziła gością przy stole nakrytym ceratą w kwiaty. — Herbatki się napijesz?

— Oj, a jakże! — Teresa wyjęła z siatki zawiniątka z jedzeniem. — Masz tu barszcz, parę kotletów schabowych, pierożki z kapustą i serniczek.

— O, dziękuję ci, złotko! — Zofia rozbłysła uśmiechem. — A gdzież Ignacy? Dawno go nie widziałam…

Teresa zawahała się, nalewając herbatę do grubych szklanek.

— Dużo pracuje, Babciu. Interesy.

— Rozumiem, — skinęła głową staruszka, jej ręce drżały lekko. — Mężczyzna musi pracować. Tylko że… — urwała, po czym dodała ciszej: — Tylko iż tak za nim tęsknię. Jedyny mój wnuk…

— Wiem, Babciu. On też tęskni, tylko czasu mu brak.

— Nie tęskni, Tereniu. — Zofia potrząsnęła siwą głową. — Gdyby tęsknił, znalazłby chwilę. Ot, ty znalazłaś.

Teresa nie znalazła odpowiedzi. Często o tym myślała. Ignacy z pewnością mógłby znaleźć czas dla babci, gdyby tylko chciał. Ale nie chciał
Następnego dnia deszcz bił w szyby nowego samochodu Ignacego, a on znów jechał do pracy, tłumacząc przed samym sobą, iż *ten tydzień jest wyjątkowo intensywny, ale na pewno wpadnie do babci Anieli w weekend… tylko po to, by wieczorem usprawiedliwiać się przed sobą, iż właśnie w sobotę ma najważniejszy projekt, a w niedzielę musi wypocząć – jak zwykle, dźwięk wycieraczek przypominający ciapcie w deszczu był najbliższym słowu “dziękuję”, jakie zdolny był wydać z siebie w kierunku starzejącej się kobiety gasnącej samotnie za zasłoną niedalekiej Łodzi.

Idź do oryginalnego materiału