Natrętna teściowa wpadała do nas, jakby to był jej dom, aż do mojego „powitalnego przyjęcia

twojacena.pl 1 dzień temu

**Dzisiejszy wpis w dzienniku**

Czasami wróg w domu to nie obcy, ale teściowa z uśmiechem anioła i pojemnikiem pełnym podejrzanych klusek. Nazywam się Katarzyna Kowalska, od dwóch lat jestem mężatką, i jak to mówią, wszystko było idealnie między mną a mężem dopóki jego mama nie zaczęła dogrzewać naszego ogniska domowego trochę za często. I z takim uporem, iż choćby listonosz zaglądał rzadziej niż ona.

Przebierałam właśnie produkty w kuchennej szafce, gdy nagle dzwonek do drzwi. Otwieram. Oczywiście, kto by inny? Danuta, moja teściowa.

Kasiu, dzień dobry, przyniosłam wam kluski! Z sandaczem! Świeżutkie! podaje mi plastikowy pojemnik z radosnym błyskiem w oku.

Westchnęłam. Mój mąż i ja nienawidzimy ryb od dziecka. Mnie karmiono nimi na siłę, a on, syn rybaka, jadł ich tyle, iż mało co nie wyrosły mu skrzela. Mówiliśmy o tym. Wielokrotnie. Ale teściowa udawała, iż nie pamięta.

Danuto, my nie jemy ryb Wie pani o tym.

Ale przecież się nie wyrzuca! Zostawcie, może komuś oddacie! tłumaczyła się.

Ale nie chodziło tylko o te przeklęte kluski. Przychodziła coraz częściej. Bez zapowiedzi. Bez pukania. Wchodziła jak do siebie i zaczynała inspekcje:

O, co to za ser? Nigdy nie próbowałam, wezmę kawałek. I trochę kiełbasy też, dokupisz sobie później. Aha, przyniosłam wam rybę trzeba umieć się dzielić!

Z każdą wizytą jej apetyty rosły. Pewnego dnia zjawiła się z koleżanką. Bez telefonu. Bez pytania.

Byłyśmy w aptece pomyślałyśmy, iż wpadniemy się ogrzać. Zrobisz nam kawę?

Gdy ja stałam jak wryta w progu, ona już grzebała w lodówce, wyciągając dżem, ser, ciastka, a jej koleżanka rozsiadała się wygodnie przy stole.

Czułam się jak intruz we własnym domu. Mąż tylko wzruszał ramionami to Mama, jest dobra. Dobra? Widziałam, jak chowała naszego ananasa pod płaszcz. To nie była pomoc ani troska to była bezczelna okupacja.

Więc wymyśliłam plan. Delikatny, ale skuteczny. Następnego dnia zabrałam koleżankę Magdę, kupiłyśmy najostrzejsze sushi w okolicy i bez zapowiedzi pojechałyśmy do Danuty.

Dzień dobry, byłyśmy w pobliżu, pomyślałyśmy, iż wpadniemy! Przyniosłyśmy sushi spróbujcie! uśmiechnęłam się, wciskając jej tacę do rąk.

Teściowa zbladła. Nienawidzi sushi. Raz spróbowała i od tamtej pory nazywa je surowymi szczurami na ryżu.

Rozgośćcie się, a ja zobaczę, co tu macie dobrego powiedziałam, idąc w stronę jej lodówki.

Wyjęłam kaszę, sałatkę jarzynową, sernik wszystko wylądowało na stole. Magda już chichotała.

Danuto, nie ma pani nic przeciwko? Przyniosłyśmy sushi, to normalne, iż się dzielimy, prawda? dodałam z udawaną niewinnością.

Danuta stała jak sparaliżowana. Bez słowa. Zrozumiała. Zrozumiała, jak to jest, gdy ktoś wpada bez zaproszenia.

Wyszłyśmy, dziękując za gościnę i obiecując rychły powrót.

Od tamtej pory wszystko się zmieniło. Teraz dzwoni przed wizytą, przychodzi rzadko i dyskretnie. Przynosi choćby to, co naprawdę lubimy. Zero ryb. Czasami nie trzeba się kłócić. Wystarczy pokazać im lustro.

**Lekcja na dziś:** Czasem odrobina odwrotnej taktyki działa lepiej niż tysiąc słów.

Idź do oryginalnego materiału