«Naleśniki od teściowej o siódmej rano w niedzielę»

polregion.pl 1 tydzień temu

— Upiekłam wam racuszków — powiedziała teściowa… O siódmej rano, w niedzielę.

Kiedy wychodziłam za mąż za Tomasza, koleżanki szeptały mi z zazdrością: — Masz szczęście! Twoja teściowa to ideał. — I rzeczywiście, na początku Danuta Janina sprawiała wrażenie kobiety delikatnej, rozsądnej i, co najważniejsze, życzliwej. Nie wtrącała się z radami, nie uczyła życia, a choćby na weselu wygłosiła toast, w którym podkreślała, iż „nie zamierza przeszkadzać młodej parze w budowaniu wspólnego szczęścia”.

Minęło pięć lat. I nie poznaję już tej sympatycznej kobiety. Bo teraz co niedzielę stoi pod naszymi drzwiami o siódmej rano, z tacą gorących racuszków, słoikiem konfitur i głosem, który zdaje się specjalnie nastawiony na maksymalną głośność: — Kochani, wstawajcie! Przyniosłam wam śniadanie!

A zaczęło się naprawdę niewinnie. Po ślubie zamieszkaliśmy z Tomkiem u jego mamy w Łodzi, w jej dwupokojowym mieszkaniu. Starałam się być uprzejma, nie sprzeciwiać, pomagać w domu. Na początku wszystko szło gładko — bez kłótni, bez głośnych awantur. Teściowa nie czepiała się, tylko czasem wytykała, iż źle ścieram kurz albo pierzę ręczniki w niewłaściwej temperaturze. Ale to przecież drobiazgi, prawda?

Po dwóch latach w końcu uzbieraliśmy na wkład własny i kupiliśmy mieszkanie w nowym budynku na drugim końcu miasta. Odetchnęłam — mieliśmy wreszcie prywatność. Teściowa odwiedzała nas tylko w weekendy, zawsze wcześniej dzwoniąc. Cieszyło nas nawet, iż przyjeżdża — przywoziła ciasta, pomagała w drobnych sprawach, czasem zostawała z naszym kotem, gdy wyjeżdżaliśmy.

Ale to nie trwało długo. W pewnym momencie Danuta Janina wspomniała, iż chce się przeprowadzić bliżej: — No bo nagle wnuki się pojawią — trzeba pomagać! — Wymieniliśmy z Tomkiem spojrzenia, ale milczeliśmy. Nalegała, żebyśmy pomogli jej sprzedać stare mieszkanie i kupić nowe — w sąsiednim bloku. Pomyślałam wtedy: no cóż, zachowamy dystans.

Tylko iż ten dystans gwałtownie zniknął. Gdy tylko się wprowadziła, wszystko poszło na opak. Teściowa dostała od Tomka zapasowy komplet kluczy — „na wszelki wypadek” — i zaczęła przychodzić bez ostrzeżenia. Wracałam z pracy, a w kuchni już gotowała się zupa: — No, pomyślałam, iż was rozpieszczę! — A do tego prasowała moje ubrania, prała bieliznę, przeglądała szafy — „chciałam tylko posprzątać”. Raz znalazłam ją w naszej sypialni, gdy zmieniała pościel. Bez pytania. Bez pukania.

Próbowałam wytłumaczyć Tomkowi, iż to wtargnięcie. Że mi ciężko. Że czuję się jak sublokatorka. On tylko wzruszał ramionami: — Przecież robi to w dobrej wierze. Widzisz, jak się stara?

A ja mam ochotę krzyczeć: nie prosiłam ani o racuszki, ani o konfitury, ani o prasowanie kosaki! Chcę wypocząć w weekend, kiedy chcę. Chcę chodzić po mieszkaniu w piżamie, a nie narzucać szlafrok w pośpiechu, bo „mamuska przyszła”. Chcę żyć jak dorosła kobieta we własnym domu, a nie jak dziewczynka, którą wciąż trzeba wychowywać.

Ale jeżeli powiem jej to wprost — będzie obrażona. Do łez. I stwierdzi, iż jestem niewdzięczna, iż ona poświęciła się dla nas, a ja ją wyrzucam.

Jak wytłumaczyć, iż troska to nie kontrolJak wytłumaczyć, iż troska to nie kontrola, iż pomoc to nie narzucanie się, a miłość mierzy się nie ilością racuszków, ale szacunkiem dla czyjejś prywatności.

Idź do oryginalnego materiału