Na początku listopada nagle zrobiło się mroźno. Z nieba sypała drobna, kłująca krupa, a wiatr zrywał czapki i rozchylał poły płaszczy. Kinga ucieszyła się, iż jej płaszcz zapina się na suwak. Ale wiatr przenikał na wskroś, nie mówiąc już o nogach w krótkich bucikach i cienkich rajstopach. Kinga wtuliła głowę w ramiona, stojąc na przystanku, i wyglądała jak nastroszony wróbel. A autobusu wciąż nie było.
Przy krawężniku zatrzymał się zagraniczny samochód, a kierowca zatrąbił. Ludzie na przystanku spojrzeli po sobie i wszyscy, z jakiegoś powodu, zwrócili wzrok na Kingę. Podeszła do auta. Szyba opadła, a Kinga rozpoznała mężczyznę z pracy.
– Proszę gwałtownie wsiadać, bo całkiem zmarznie. Autobus jeszcze daleko – powiedział i uśmiechnął się.
Kinga, bez namysłu, usiadła na fotelu pasażera. W środku było ciepło i nie słychać było wycia wiatru.
– Dziękuję – powiedziała, układając się wygodniej.
– Nie ma za co. Codziennie tą drogą jeżdżę, a Pani nigdy nie widziałem.
– Ja zwykle wychodzę wcześniej, dziś tylko trochę się spóźniłam – odparła Kinga.
Tomasz od dawna zwracał uwagę na tę spokojną, młodą kobietę. Gdy wchodził do księgowości, witała się uprzejmie i zaraz pochylała głowę nad dokumentami na biurku. Nie plotkowała, nie flirtowała z mężczyznami, jak inne. Gdy zobaczył ją na przystanku, ucieszył się – całe piętnaście minut będzie siedziała obok niego w samochodzie.
Kiedyś Małgosia też była taka skromna i cicha. Ale po ślubie jakby ją zamienili. Stała się kapryśna, irytowała się przy byle okazji. Tomasz początkowo myślał, iż to ciąża tak na nią wpłynęła. Potem urodziła się córka, a było jeszcze gorzej. Wiecznie niezadowolona, marudziła, iż Tomasz za mało zarabia, iż inni mężowie to mężowie, a jej się nie poszczęściło. Że koleżanka Ewka kupiła sobie nowe futro, a Krysia poleciała na Wyspy Kanaryjskie…
– Spłacimy kredyt, wszystko będzie – uspokajał Tomasz żonę.
– Aż do emerytury czekać? – krzyczała, i wszystko zaczynało się od nowa.
Pewnego wieczoru Tomasz szedł do domu po pracy, gdy było już ciemno. Światło z okien ledwo oświetlało podwórko. Przed klatką zatrzymał się samochód, z którego wyskoczyła kobieta, pomachała kierowcy i roześmiała się szczęśliwie.
Po tym śmiechu Tomasz poznał żonę. Zrobiło mu się tak niedobrze, iż mógłby wyć jak wilk. Zrozumiał, iż czepiała się go, bo znalazła kogoś lepszego i bogatszego. Gdy wszedł do klatki, na schodach jeszcze słychać było szybkie stukanie jej obcasów, unosił się znajomy zapach drogich perfum.
Nie urządzał awantury. Po prostu spakował rzeczy.
– Wynoś się i nie wracaj! – krzyknęła z sypialni żona.
Córka rzuciła się do ojca, przytuliła.
– Tato, nie odchodź!
– Aniu, ja nie od ciebie odchodzę. Zawsze będę twoim tatą.
Córkę kochał nad życie.
W przedpokoju stanęła żona, założyła ręce na piersi.
– Mieszkania ci nie oddam, nie licz na to – powiedziała ostro.
Tomasz gwałtownie się do niej odwrócił.
– Przez wszystkie te lata spłacałem kredyt. Ja też muszę gdzieś mieszkać.
– Normalni faceci, jak odchodzą, zostawiają wszystko żonom i dzieciom – zażartowała złośliwie.
– A ja jestem nienormalny. – Tomasz wyszedł z mieszkania.
W sądzie Tomasz słuchał w milczeniu, paląc się ze wstydu, jak żona oskarżała go, iż nie przynosi pieniędzy do domu, iż chodzi w łachmanach, iż nie pomaga, a ona kręci się jak wiewiórka w kole. Sędzia nie wytrzymała i skarciła żonę, iż ma na sobie drogie markowe ubranie i włoskie buty. A futra niby też nie ma. Rozwiedli ich szybko.
Ale z mieszkaniem było trudniej. Żonie nie podobały się propozycje pośrednika. W końcu wybrała mieszkanie z dużą kuchnią w tej samej dzielnicy, a Tomasz dostał maleńką, zaniedbaną kawalerkę na peryferiach. Po pracy zajmował się remontem, odrywając myśli od smutku i nie pozwalając, by tęsknota rozjadała mu duszę.
Pewnego dnia nie wytrzymał, spotkał Anię pod szkołą. Dziewczynka ucieszyła się, przytuliła, rozpłakała. Serce Tomasza rozpadało się z miłości i żalu do córki. Zadzwonił do żony i poprosił, by pozwoliła Ani przyjść do niego w weekend choć na kilka godzin. Myślał, iż żona znowu urządzi scenę. Ale ku jego zaskoczeniu, łaskawie się zgodziła. To dawało jej czas na siebie i urządzanie nowego życia.
I tak w weekendy zabierał córkę do siebie lub chodził z nią do kina, gdy pogoda była dobra.
Tomasz zerknął na Kingę. Patrzyła przed siebie, zamyślona. Przed budynkiem księgowości wysiadła z samochodu i znów spokojnie podziękowała, bez zalotności ani przymilania się.
Po pracy czekał na nią na przystanku i odwiózł do domu.
– O której wychodzi pani z domu? – zapytał Tomasz, gdy Kinga szykowała się wysiąść.
– Rozpieszcza mnie pan. Do dobrego gwałtownie się przyzwyczaja – uśmiechnęła się i wyszła.
Następnego dnia czekał na nią pod przystankiem. Tak zaczął ją wozić do pracy, potem zaprosił do kina…
– Normalny facet. Czego ty się wahasz? Patrz, jakaś młoda ci go zabierze – mówiła przyjaciółka Kingi. – Tylko się z nim jeździcie, czy jak?
– Nie ma żadnego „czy jak”. O czym ty mówisz? Syn ma teraz trudny wiek, trzeba na niego uważać – broniła się Kinga.
– Tym bardziej czas ich poznać. Mężczyzna w domu to dobrze – nie dawała za wygraną przyjaciółka.
Kinga zamyśliła się. Tomasz jej się podobał. Nie próbował nic, zachowywał się z klasą. Ale bała się reakcji syna. W końcu w weekend zaprosiła Tomasza. Od rana gotowała, piekła ciasta.
– Mamo, mamy gości? – zapytał Kacper, wchodząc rano do kuchni.
– Tak, na obiad. Nie wychodzisz?
– A muszę? – odparł ostro.
– Nie, oczywiście. Nie podjadaj, najpierw się umyj. – Kinga delikatnie klepnęła go po ręce, gdy próbował ukraść plasterKiedy Tomasz wręczył jej pierścionek, a Kacper kiwnął głową z aprobatą, Kinga zrozumiała, iż ich nowe życie właśnie się zaczyna.