– Najpierw się postarzałaś, a teraz jeszcze zachorowałaś! Koniec, biorę rozwód! – rzucił mąż, irytując się i trzaskając drzwiami. Nie miał pojęcia, jak bardzo się mylił…
Zosia siedziała przy kuchennym stole, ściskając telefon w dłoniach. Głos po drugiej stronie przekazał jej tak zaskakującą wiadomość, iż na chwilę świat przestał dla niej istnieć. Myśli wirowały chaotycznie, ale żadna nie układała się w spójny plan.
Co teraz zrobić? To pytanie dudniło w niej bez odpowiedzi. Nie zamierzała dzielić się swoimi zmartwieniami z nikim – dawno zrozumiała, iż ludzie rzadko szczerze cieszą się cudzym szczęściem, a jeszcze rzadziej współczują prawdziwie. Słowa to jedno, a co kryje się w czyimś sercu, nie sposób zgadnąć.
Kiedyś mogła wszystko opowiedzieć rodzicom. Byli jej podporą. Teraz ich zabrakło, a tęsknota za nimi nigdy nie była tak silna. Mąż? Kiedyś mu ufała, ale ostatnio stawał się coraz bardziej oddalony. Coraz częściej rzucał dwuznaczne uwagi o wieku, sugerując, iż jesień życia przyszła za szybko. Raz przytaczał artykuł o tym, iż kobiety starzeją się szybciej, innym razem wytykał, iż mniej dba o siebie.
Ale Zosia nie widziała w sobie zmian. przez cały czas chodziła do fryzjera, sama robiła manicure po złej wizycie w salonie, wybierała modne ubrania. Czas odcisnął swoje piętno, ale mąż też przecież nie był młodszy. Inne pary w ich wieku spacerowały, trzymając się za ręce, śmiały się, snuły plany. Tymczasem Zosia coraz częściej zostawała sama – mąż „zostawał w pracy”, a ona dobrze wiedziała, co to znaczy.
Nie chciała martwić dzieci. Córka niedawno wyszła za mąż i spodziewała się dziecka, a syn studiował w innym mieście. Zosia postanowiła nie obciążać ich swoimi sprawami. Jedno jednak było pewne – musiała porozmawiać z mężem. Niech powie wreszcie, czy został w nim jeszcze ten człowiek, w którym się kiedyś zakochała.
Wieczorem przywitała Jacka po pracy z poważną miną.
– Coś się stało? – zdziwił się, widząc jej wyraz twarzy.
– Tak – Zosia wzięła głęboki oddech. – Dostałam niepokojącą diagnozę. Powiedz, jeżeli będę potrzebowała pomocy, będziesz przy mnie?
Jacek zaniepokoił się.
– Jaką diagnozę?
– To nieważne – odparła. – Ważne, czy zostaniesz, gdy będzie mi ciężko?
Mąż westchnął, przesunął dłonią po twarzy i opadł na fotel.
– Zosiu, rozumiesz… Sam dałaś mi pretekst, żeby to powiedzieć. Od dawna chciałem, ale zwlekałem. Więc… odchodzę. Za wcześnie się postarzałaś, a teraz jeszcze choroba… Wybacz, ale nie jestem gotowy się tobą opiekować. Ja jeszcze mam życie przed sobą, a tu… kłopoty. Poza tym jest już ktoś inny. Dasz radę, zawsze sobie radziłaś.
Szybko wstał, poszedł do sypialni, spakował rzeczy do torby.
– Resztę zabiorę później. Lec się. Nie wspominaj mnie źle.
Drzwi zatrzasnęły się, a Zosia została sama. Nie płakała. Tylko zmęczona uśmiechnęła się: „No właśnie. Wiedziałam.”
Minęło kilka dni. Zosia siedziała przy oknie, rozmyślając, co dalej. Zadzwonił telefon. Na ekranie pojawił się numer syna.
– Mamo, jesteś w domu? – zapytał żywo Krzysiek.
– Tak, oczywiście. Kiedy przyjeżdżasz?
– Właśnie w tym sęk! Dostaję praktyki w naszym mieście! Wyobrażasz sobie?
Zosia roześmiała się.
– To dopiero prezent!
Pierwszy raz od dawna poczuła ulgę.
W ciągu tygodnia Krzysiek był w domu. Tego samego wieczoru Zosia postanowiła z nim porozmawiać.
– Synku, dowiedziałam się czegoś ważnego… – zaczęła. – Niedawno zadzwonił do mnie notariusz. Wyobraź sobie, okazało się, iż nie byłam biologiczną córką swoich rodziców. Moja prawdziwa matka porzuciła mnie jako niemowlę i wyjechała za granicę z bogatym mężczyzną. Niedawno owdowiała, wynajęła detektywa, żeby mnie odnaleźć. Ale nie zdążyła – zginęła w katastrofie lotniczej. Teraz mam odziedziczyć majątek.
Krzysiek gwizdnął.
– No proszę! A ty się wahasz?
– Tak. Nie wiem, jak to przyjąć. Ona mnie zostawiła, a teraz mam skorzystać z jej majątku?
– Mamo, ale jeżeli odmówisz, wszystko pójdzie nie wiadomo komu. A tak… Będziesz zabezpieczona.
– Masz rację. Tylko nie wiem, od czego zacząć. Nie znam języka, nie mam paszportu…
– Wszystko ogarniemy – zapewnił Krzysiek. – Znajdę prawnika, który pomoże.
Kilka dni później Zosia stała na trapie samolotu w obcym kraju. Towarzyszył jej Wojtek, doświadczony prawnik, który znał sprawę od podszewki. Okazał się nie tylko fachowcem, ale i doskonałym rozmówcą.
– Zosiu, wiesz, nie od razu zgodziłem się na tę sprawę. Ale coś mi podpowiedziało, iż spotkanie z tobą będzie ważne – przyznał.
Uśmiechnęła się.
Dopełnili formalności, ale sprzedaż nieruchomości zajęła trochę czasu. Wojtek pokazał jej miasto, zabrał ją na zwiedzanie. Stopniowo Zosia zrozumiała, iż po raz pierwszy od dawna czuje się… szczęśliwa.
Gdy wszystko zostało załatwione, Wojtek odprowadził ją na lotnisko.
– Zosiu, szczerze mówiąc, będzie mi smutno, kiedy odlecisz. Dawno nie spotkałem kogoś, z kim tak łatwo się rozmawia.
– Więc przyjedź w odwiedziny – powiedziała łagodnie.
– Na pewno – uśmiechnął się.
Po powrocie do Polski Zosia rozdzieliła pieniądze sprawiedliwie: kupiła mieszkanie Krzysiowi, założyła konto córce, a część ulokowała na koncie oszczędnościowym.
O Jacku nie myślała. Aż pewnego dnia zadzwonił dzwonek. W drzwiach stał Jacek. Pijany, zaniedbany.
– Zosia… Weź mnie z powrotem – wybełkotał.
– Idź sobie.
– Komu ty potrzebna, poza mną? – prychnął.
W tym momencie z windy wyszedł Wojtek.
– Dobry wieczór, Zosiu – powiedział, podając bukiet.
Jacek zbladł.
– Idź – powtórzyła Zosia. – Nie mamy o czym rozmawiać.
Zamknęła drzwi.
Minęły dwa lata. Zosia została babcią. WojZosia włożyła obrączkę na palec, uśmiechnęła się do Wojtka i spojrzała w okno, gdzie bawiła się ich wnuczka – teraz wiedziała, iż życie potrafi być sprawiedliwe, choćby jeżeli na swoją chwilę trzeba długo czekać.