Najpierw krem, potem cała reszta

newsempire24.com 3 dni temu

Z kremem na początku, a potem reszta

Z Arturem znamy się od piętnastu lat. Ale naprawdę zżyliśmy się dopiero parę lat temu – kiedy obaj prawie równocześnie się rozwiedliśmy. Jego drugie małżeństwo rozpadło się z hukiem trzaskających drzwi i awanturami. Moje – ciszej, ale i tak nie bez wstrząsów. Nie topiliśmy smutków w wódce, nie pławiliśmy się w samouwielbieniu – po prostu pedałowaliśmy po nadwiślańskich bulwarach, pędziliśmy leśnymi ścieżkami. Rower, pot i wiatr w twarz. Męską przyjaźń spaja nie alkohol, ale pragnienie wolności. Takiej, by nie tłumaczyć się przed nikim, nie dźwigać plecaka cudzych oczekiwań.

Obaj gwałtownie straciliśmy na wadze. Z brzuchów, które kiedyś zwisały nad paskami, nie został ślad. Wolność leczy też z nadmiarowych kilogramów. I oto pewnego ciepłego lipcowego wieczoru jedziemy z Arturem przez park. Nagle puszcza kierownicę, rozkłada ręce, odchyla głowę i wrzeszczy na cały skwer:
— WOLNOOOOŚĆ!

Pieski emerytek oszalały z przerażenia. A on – śmieje się. Tak szczęśliwy, iż aż zazdrość bierze.

Tak minął nam rok – samotni, zadowoleni, szczupli, przed nikim nie obowiązani. Ale pewnego dnia wpadłem do Artura. Przywiózł nowy rower – dumny, chciał się pochwalić. Dotknąłem ramy, pokręciłem kierownicą, pobrudziłem ręce smarem i poszedłem do łazienki się umyć. I właśnie, gdy myłem dłonie, mój wzpad padł na różowy słoiczek. Malutki, damski, ze złotym wieczkiem. Krem.

— Artur! — krzyknąłem. — Co ty? Kremem się smarujesz?!

Rozśmiał się jak człowiek, którego zaraz przyłapią na gorącym uczynku.

— To Kingi. Zostawiła, żeby nie wozić tam i z powrotem.

— Kingi? A to jeszcze kto?

— No… Nie mówiłem ci?

Oczywiście, iż nie mówił. A szkoda.

Okazało się, iż miesiąc temu poznał dziewczynę. Kinga, prawniczka, robi karierę. Miła, mądra, urocza. Bywa u niego, zostaje na noc. Zostawiła krem. Jeden. Na razie jeden.

— No to koniec — powiedziałem. — Inwazja się zaczęła.

— Jaka inwazja?

— Nie rozumiesz? Jak w „Obcych”. Najpierw – embrion w ciele. Potem wyrasta i pożera cię od środka. Ten krem to embrion.

Artur machnął ręką. Ale ja wiedziałem, co mówię. Kobiety się nie spieszą. Działają finezyjnie. Nie wtargną z krzykiem i walizami. Postawią słoiczek. Potem szczoteczkę. Potem poduszkę. Czekają, aż się rozluźnisz. A potem… potem choćby nie zauważasz, kiedy łazienka tonie w różu, balkon w pudłach, a serce w niepokoju.

Wkrótce Artur zaprosił mnie na kolację. By poznać Kingę. Okazała się zaskakująco sympatyczna. Kolczyki-kulki, schludna fryzura i uśmiech, w który trudno nie uwierzyć. Upiekła pizzę z ananasem – kontrowersyjny wybór, ale smaczny.

Znów zajrzałem do łazienki. Stała tam już różowa szczotka i krem do rąk. A kolczyki spokojnie leżały w mydelniczce. Spojrzałem na siebie w lustro:
— No, stary, jesteś zainfekowany.

Minął kolejny miesiąc. Zaproponowałem Arturowi przejażdżkę naszą ulubioną trasą. Wykręcał się. Przyjechałem, żeby wyciągnąć go z domu. Wyszedł w szlafroku, senny.

— Leszek, mogłeś chociaż zadzwonić.

Z pokoju głos Kingi:
— Artuś, kto tam?

On:
— Lech… pompka… wpadł…

Poszedłem się umyć – i od razu zrozumiałem: koniec. Pasta do zębów dla mężczyzn, pianka do golenia i balsam wtuliły się w kąt. Całą resztę zajęły słoiczki, flakoniki, tubki, zapachy. A na umywalce – jej kolczyki. Leżały nie jak goście, ale jak gospodynie.

Wyszedłem w milczeniu.

Po paru tygodniach poprosił mnie o pomoc – składali szafę. Wyrzucali graty, przestawiali meble. Kinga dowodziła:

— Tak, to jeszcze na śmieci. Nie, to też! Książki – tu!

Artur coś słabo protestował – ona przekraczała jego słowa, jakby to były porozrzucane skarpety.

— Słuchaj, a rower ci się nie przyda? — zapytała mnie. — Bo u nas tylko miejsce zajmuje na balkonie.

Wtedy zrozumiałem już wszystko. Wolność Artura umarła. Nie istniała. Najpierw – słoiczek kremu. Potem – cały dom. Potem – balkon. Potem – serce.

Mężczyźni! jeżeli cenicie niezależność – nie wpuszczajcie kobiet w swoją przestrzeń. Ani na milimetr. Zaczyna się od „niewinnego” kremu. A kończy tak, iż sam nie pamiętasz, kim jesteś, skąd pochodzisz i dlaczego w twojej szafie wisi koronkowy szlafrok.

Minął rok. Kontaktowaliśmy się z Arturem rzadko. Jeździłem sam. Było mi smutno. Ale miałem najważniejsze – wolność.

A potem poznałem Olę. Poszło klasycznie. Miła, ciepła, niczego nie wymaga. Tylko raz, cichutko, niemal szeptem:

— Mogę zostawić u ciebie krem? Żeby nie wozić?

I nie powiedziałem „nie”. Bo byłem zakochany.

Teraz już po mnie. Wirus został aktywowany.
I czuję – mój upadek jest bliski.
Wybaczcie mi, bracia.
Żegnajcie.

Idź do oryginalnego materiału