Dostałam tydzień urlopu zaplanowany już w maju. I pojechaliśmy do Zakopanego! Byłam tam dwanaście lat temu, nie wszystko więc pamiętałam. Biały niedźwiedź dalej chadza po Krupówkach, pewnie zmienia się tylko właściciel pod puchatym strojem zwierzaka, a turyści chętnie się z nim fotografują oraz oddają uciechom jakie oferują właściciele kramów, kawiarni i restauracji na najpopularniejszej, zatłoczonej ulicy w Zakopanem. Trochę mniej ludzi jest na szlakach turystycznych. Ale także sporo. Pierwszego dnia pobytu chadzaliśmy po mieście, drugiego wyruszyliśmy do doliny Chochołowskiej na oswojenie się z górami. Trzeci dzień był czasem na zwiedzanie Jaskini Mroźnej w drodze do Schroniska na Hali Ornak i Stawu Smreczyńskiego. Czwartego dnia porwaliśmy się na Giewont, choć może nie ma się czym chwalić, bo nie weszliśmy na sam szczyt. Pierwszym powodem jest mój lęk wysokości (już droga do Przełęczy w Grzybowcu roztaczała takie widoki i ukazywała przepaście, iż miałam zawroty głowy :P), drugim zaś, korek na sam szczyt, niemalże jak na Zakopiance. Po za tym, nie pojechaliśmy w góry, żeby za wszelką cenę zdobywać szczyty, tylko aby rekreacyjnie pochodzić, ponieważ lubimy piesze wycieczki. Na Giewont wyruszyliśmy z Doliny Strążyskiej, po drodze zbaczając nieco z trasy, żeby zobaczyć Wodospad Siklawica po czym powróciliśmy na szlak prowadzący na Giewont. W górę przestaliśmy piąć się na Wyżni Kondrackiej Przełęczy, skąd do Giewontu pozostaje 20 minut, gdzie już wyraźnie widać szczyt i tkwiących w zatorze ludzi :P Gdyby nie mój kochany M, który trzymał mnie za rękę w tych otaczających przepaściach, zrejterowałabym jeszcze przed Przełęczą w Grzybowcu (chociaż zawrócić byłoby równie ciężko, bo widziałabym te przepaście, a idąc przed siebie, miałam je za plecami :P). "Z Giewontu" wróciliśmy drogą do
Kuźnic. Do widoków trochę się przyzwyczaiłam, bo już nie miałam mdłości i choćby z ciekawością spoglądałam w przepaście. Zresztą droga do Kuźnic nie serwuje już tak szokujących widoków, pięknych przecież, ale dla akrofobików równie strasznych, więc polecam wszystkim, którzy mają lęk wysokości, tą trasę na wejście i zejście z Giewontu. Czwarty dzień to wspinaczka na Kasprowy Wierch. Krótka tak naprawdę, ale ostro pod górę po kamieniach. Mieliśmy tego dnia upalny dzień i choćby na Kasprowym, gdzie pogoda lubi się zmieniać, nie było dużo chłodniej. Kolejnego dnia zdobyliśmy Gubałówkę na własnych nogach, na co decyduje się już bardzo mało turystów, ponieważ można wjechać tam także kolejką. Z Gubałówki przeszliśmy na Butorowy Wierch skąd zjechaliśmy w dół kolejką linową, co było naprawdę świetnym przeżyciem. Wspaniałe widoki i cisza, oto co widać i słychać, kiedy kolejka zjeżdża coraz niżej. Po pieszych wędrówkach wieczorami regenerowaliśmy się w hotelowej saunie, jacuzzi i basenie. Ostatni dzień spędziliśmy w Krakowie. Miasto ma w sobie coś magnetycznego i przyciągającego. Jest wiele miejsc, które chciałabym jeszcze tam zwiedzić. M.in. Kazimierz, żydowską dzielnicę Krakowa, czy Zamek Królewski na Wawelu, który w poniedziałki jest niestety zamknięty. W dzień powrotu do domu pojechaliśmy jeszcze do Oświęcimia, do niemieckich nazistowskich obozów koncentracyjnych Auschwitz-Birkenau, miejsca holocaustu do którego podróżują ludzie z całego świata. Zobaczyć wszystko to na własne oczy, wejść do baraków i budynków, do pomieszczeń masowej zagłady skłania do głębokich refleksji nad tym, co było i nad tym jak wielką wolnością możemy się dzisiaj cieszyć.
Na Podhale i do Krakowa na pewno powrócimy żeby odkryć to, co jeszcze nie odkryte! A Wy lubicie te okolice? Co jeszcze warto zwiedzić w Krakowie i na jakie trasy wyruszyć w Tatrach? Koniecznie piszcie w komentarzach! :)
Zapraszam na
Jeszcze mała fotorelacja:
Beata Weber - blogi o modzie