Światowe rynki finansowe zadrżały. Złoto przebiło właśnie psychologiczną barierę 3350 dolarów za uncję, a dolar amerykański spadł do najniższego poziomu od 3 lat. Dla wielu to tylko kolejna rynkowa zmienność. Dla Petera Schiffa – ekonomisty, który w 2008 roku jako jeden z nielicznych przewidział globalny kryzys – to niepokojący sygnał nadciągającego załamania. I to nie byle jakiego. Jego zdaniem czeka nas krach większy niż ten sprzed 17 lat.

Fot. Warszawa w Pigułce
„Będzie gorzej niż w latach 70.”
Schiff nie owija w bawełnę: według niego USA zmierzają wprost ku stagflacji – mieszance wysokiej inflacji i gospodarczej stagnacji. Taki scenariusz świat zna z lat 70., gdy inflacja rosła w dwucyfrowym tempie, a gospodarki dusiły się w recesji. „To będzie prawie jak depresja, ale z jeszcze wyższą inflacją niż wtedy. Czeka nas najgorszy możliwy wariant stagflacyjny” – ostrzega analityk.
W jego ocenie to nie wojny handlowe czy geopolityczne napięcia są głównym winowajcą, ale wieloletnie zaniedbania w polityce gospodarczej i monetarnej USA. Amerykanie – jak mówi – żyli „ponad stan”, konsumując więcej niż wynosiła ich realna produktywność. Teraz czas zapłacić rachunek: mniej konsumpcji, więcej oszczędzania i powrót do odbudowy własnego przemysłu.
Złoto błyszczy, dolar się chwieje
Rynki surowcowe wysyłają mocne sygnały. Cena złota, traktowanego od wieków jako „bezpieczna przystań”, wzrosła do 3350 dolarów za uncję – to najwyższy poziom od 2020 roku. W tym samym czasie dolar amerykański osłabił się wobec euro do wartości nienotowanej od 3 lat.
Schiff interpretuje to jako dowód, iż inwestorzy na całym świecie uciekają w kruszec, nie ufając już sile dolara. „Pięć tysięcy dolarów za uncję to będzie tylko przystanek. Wydrukowano za dużo pieniędzy, zadłużenie poszybowało w kosmos. Złoto musi iść dużo wyżej” – mówi.
Niepokój budzi także zachowanie banków centralnych, które w ostatnich miesiącach zaczęły masowo skupować złoto. To może oznaczać, iż globalne instytucje przygotowują się na scenariusz, w którym dolar przestanie pełnić rolę głównej waluty rezerwowej.
Wojna handlowa dolewa oliwy do ognia
Jakby tego było mało, na kryzys nakłada się wojna celna między USA a Chinami. Waszyngton ogłosił cła na poziomie 145% na chiński import, na co Pekin odpowiedział taryfami rzędu 125% na towary amerykańskie. To nie tylko problem dla obu gigantów – zaburzenia łańcuchów dostaw czy wzrost kosztów transportu i produkcji odbiją się na całej światowej gospodarce.
Schiff przypomina, iż gdy ostrzegał przed tym scenariuszem, większość ekonomistów była sceptyczna. „Prawie wszyscy mówili, iż cła wzmocnią dolara. Ja twierdziłem coś przeciwnego – i miałem rację” – podkreśla.
Inflacja wymyka się spod kontroli
Najbardziej niepokoją jednak dane o inflacji w Stanach. Prognozy na najbliższe 12 miesięcy wskazują na 6,7%, najwyżej od 1981 roku. To więcej niż 2%, które amerykańska Rezerwa Federalna uznaje za bezpieczny cel.
Schiff uważa, iż Fed stracił kontrolę nad sytuacją. „Mówią, iż oczekiwania inflacyjne są zakotwiczone na poziomie 2%. To absurd. Od dawna dryfujemy w górę, teraz mamy 6,7% i będzie tylko gorzej” – komentuje.
Efekt domina jest oczywisty: drożejący import z USA, presja na wzrost stóp procentowych w Europie i na rynkach wschodzących, a w konsekwencji ryzyko globalnej recesji.
A co z Polską?
Na pierwszy rzut oka amerykański krach może wydawać się odległy. W końcu Polska nie jest bezpośrednio uzależniona od eksportu do Stanów. Ale rzeczywistość jest bardziej złożona. USA wciąż odpowiadają za 25% światowego PKB, a dolar jest walutą rozliczeniową w większości międzynarodowych transakcji.
Osłabienie amerykańskiej waluty i turbulencje w globalnym handlu uderzą także w polskich eksporterów i importerów. Elektronika, paliwa czy surowce mogą gwałtownie podrożeć. To oznacza, iż przeciętna rodzina w Warszawie czy Krakowie zapłaci więcej za sprzęt AGD, ubrania czy wakacyjne wyjazdy. A jeżeli jednocześnie dojdzie do spowolnienia w Europie, spadnie popyt na polskie produkty i usługi.
Co możesz zrobić?
Schiff od lat powtarza: dywersyfikacja. Nie opierać wszystkich oszczędności na dolarze, rozważyć złoto czy inne twarde aktywa, a w polskich realiach – może także część oszczędności ulokować w stabilniejszych walutach lub nieruchomościach.
Z perspektywy przeciętnego Kowalskiego oznacza to też ostrożniejsze planowanie wydatków, poduszkę finansową na kilka miesięcy i szukanie dodatkowych źródeł dochodu. Kryzys zawsze bardziej uderza w osoby bez oszczędności i z wysokimi zobowiązaniami.
Czy świat jest gotowy na życie bez dolara?
Najbardziej kontrowersyjna teza Schiffa brzmi: koniec dominacji dolara jest bliski. Chiny, Rosja i inne państwa BRICS od miesięcy zwiększają zakupy złota i mówią o alternatywnym systemie rozliczeń. To nie oznacza, iż z dnia na dzień dolar zniknie z rynków, ale sygnały są jasne: świat przygotowuje się na wielobiegunową gospodarkę, w której amerykańska waluta nie będzie jedynym punktem odniesienia.
Taka zmiana nie wydarzy się z tygodnia na tydzień, ale może trwać latami, pełnymi napięć i turbulencji. Dla Polski i Europy oznacza to konieczność większej elastyczności i ostrożności w planowaniu przyszłości – zarówno na poziomie państw, jak i prywatnych budżetów.
Co to oznacza dla Ciebie?
Być może inflacja w USA wydaje się odległa, ale jeżeli dolar słabnie, zmieniają się ceny paliwa, elektroniki, importowanej żywności – a to odczujemy wszyscy przy kasie w sklepie. jeżeli masz oszczędności w dolarze, to dobry moment, by zastanowić się nad ich zabezpieczeniem. Złoto czy inwestycje w realne aktywa (np. mieszkania) mogą być bezpieczniejszym portem w czasach niepewności. Warto też pamiętać, iż kryzysy gospodarcze zwykle najbardziej dotykają zwykłych ludzi – dlatego najważniejsze staje się planowanie finansów z wyprzedzeniem i posiadanie awaryjnego bufora.