Na „ty” w szepcie, serce drży…

polregion.pl 18 godzin temu

– Mówmy sobie „ty” – szepnął Piotr tuż przy uchu. Anna poczuła na skroni jego oddech. Przeszedł ją dreszcz…

– Lidko, zobacz, czy w korytarzu pozostało ktoś? Chciałabym dziś wyjść wcześniej. Mama ma urodziny – powiedziała Anna.

– Już sprawdzam, Anno Stanisławo. – Młoda, sympatyczna pielęgniarka wstała od biurka, otworzyła drzwi gabinetu i wyjrzała na korytarz. – Nikogo nie ma, Anno Stanisławo. I wszyscy wizyty już odbili, sprawdzałam – uśmiechnęła się Lidka.

– Dobrze. jeżeli ktoś przyjdzie, zapisz na jutro lub niech idą do sąsiedniego gabinetu, do Haliny Kazimierzówny.

– Idź, ja tu posiedzę, załatwię wszystko, nie martw się – uspokoiła Lidka. – Kierowniczka przychodni jest na szkoleniu, w razie czego, ja cię osłonię.

– Dzięki. Co bym bez ciebie zrobiła? – Anna wzięła torbę, rzuciła okiem na biurko, czy nie zapomniała telefonu, i podeszła do drzwi. – Do jutra, Lidko.

– Do widzenia, Anno Stanisławo. Ojej, pospiesz się, patrz, jak się ściemniło, zaraz zacznie lać.

– Naprawdę? A ja jeszcze muszę wpaść po kwiaty. No to lecę – Anna już wychodziła na korytarz.

Szybko przebrała się, płaszcz zakładała już na schodach.

– Anno Stanisławo, już wychodzicie? – na dole, przy rejestracji, zatrzymała ją starsza kobieta.

– Dzień dobry. Może poczekacie do jutra? Spieszę się – poprawiając kołnierz płaszcza, odpowiedziała Anna, kierując się do wyjścia.

– Anno Stanisławo, Joasia tylko was słucha. Wpadłabyś, porozmawiała z nią, uspokoiła. Ciągle płacze – mówiła gorączkowo kobieta, nie odstępując Anny.

– Jutro mam dyżur wieczorem, rano pójdę na wizyty domowe i wpadnę do was. A teraz muszę lecieć, przepraszam. – Anna wyszła z budynku przychodni, zeszła ze schodów i spojrzała w niebo.

Ogromna czarna chmura sunęła nad miastem. Zdawało się, iż za chwilę, swoim ciężkim brzuchem zahaczy o dachy, pęknie i zaleje miasto potokiem wody.

Gdy Anna podchodziła do kiosku z kwiatami, pierwsze ciężkie krople spadły na jej ramiona. Zaledwie zdążyła stanąć pod daszkiem, gdy deszcz przybrał na sile.

– Niech się pani nie martwi, ładnie zapakuję bukiet – powiedziała sprzedawczyni.

Podczas gdy pakowała ulubione gerbery mamy w gruby celofan, Anna z niepokojem zerkała, jak spod przystanku jeden za drugim odjeżdżają autobusy. W końcu dostała bukiet, zapłaciła i pobiegła na przystanek, osłaniając głowę kwiatami.

Deszcz rozszalał się na dobre. Na przystanku została tylko Anna. Dobrze, iż przynajmniej był daszek. Parasol zapomniała i zanim dobiegła, zdążyła zmoknąć solidnie.

Autobusu wciąż nie było. Trzeba było przeczekać w przychodni, porozmawiać z babcią Joasi – żałowała już swojej pochopności Anna. Przytuliła się do siebie z zimna i odsunęła dalej pod zadaszenie. Obok przelatywały samochody, rozpryskując gwałtownie tworzące się kałuże.

*Gdzie on utknął? Jak na złość ten deszcz* – myślała Anna, patrząc w stronę, z której powinien nadjechać autobus. Nagle przy chodniku zatrzymał się czarny terenowy samochód. Anna z zazdrością pomyślała, iż fajnie byłoby mieć taki. *Dobrze mieć auto, nie trzeba czekać na autobus…*

Szyba po stronie pasażera opadła i Anna zobaczyła mężczyznę. Nie od razu zrozumiała, iż zwraca się do niej.

– Wsiadaj. Tam wypadek, autobusy stoją.

Podczas gdy Anna się wahała, mężczyzna otworzył przednie drzwi. Anna usiadła na fotelu pasażera. W środku było ciepło i sucho. choćby hałasu deszczu nie było słychać.

– Dokąd jedziesz? – zapytał mężczyzna, patrząc na nią.

Mniej więcej w jej wieku, przystojny, w garniturze. Anna zawstydziła się. *A ja wyglądam jak przemoczona kura.*

– Na Tatarską – powiedziała.

– Dobrze, ja też w tamtą stronę.

Od mężczyzny biła taka pewność siebie i męski urok, iż Anna nieufnie na niego spojrzała. Na maniaka nie wyglądał, elegancki, oczy mądre. *Tacy tylko w serialach grają bohaterów romansowych* – przemknęło jej przez głowę. Samochód płynnie ruszył, płynnie nabierając prędkości. W środku przyjemnie pachniało skórą i jego drogą wodą toaletową. I nieustannie coś pikało.

– Zapiń pasy – poprosił.

Anna długo i niezdarnie szarpała się z pasami, potem poprawiła bukiet na kolanach.

– Powiedz, dlaczego zdecydowałeś się mnie podwieźć? – zapytała, patrząc, jak wycieraczki rytmicznie zmiatają z przedniej szyby strugi deszczu.

– Mówiłem przecież, wypadek. Autobus musiałbyś długo czekać. A ty z kwiatami, więc jedziesz w gości. No i, jak się okazało, po drodze. – Rzucił na nią szybkie spojrzenie.

*Tak się nie dzieje. Tacy mężczyźni nie podwożą zwykłych śmiertelników* – chciała powiedzieć, ale milczała.

– Twoja twarz wydaje mi się znajoma. Gdzieś cię widziałem. Mam dobrą pamięć do twarzy – przerwał ciszę.

– Wątpię – uśmiechnęła się Anna. – Jesteśmy z innych światów. Różnego statusu społecznego, jak to mówią.

Skórą wyczuła jego oceniające spojrzenie.

– Tacy jak ty nie jeżdżą autobusami. A ja skromna lekarka – dodała Anna, nieco złośliwie.

Mężczyzna milczał. Milczała i Anna, czując, iż powiedziała głupotę.

– Przypomniałem sobie, gdzie cię widziałem. Dwa miesiące temu przychodziłem z wnuczką do ciebie w przychodni.

– Ty? – Anna zdumiona wpatrywała się w niego. – Zapamiętałabym cię – wyrwało jej się.

– Co, zbyt młodo wyglądam na dziadka? Słowo, nie kłamię. Córka obdarzyła mnie w wieku siedemnastu lat. Młodzież teraz taka wcześnie dojrzała.

– Widocznie w kogoś – odcięła się Anna.

– A ty kłótliwa jesteś. Nie daj sobie w kaszę dmuchać. Już wtedy zrozumiałem, iż jesteś zasadnicza i twarda.

– A to źleAnna westchnęła głęboko, a potem uśmiechnęła się niepewnie, czując, iż może jednak warto dać szansę temu nieoczekiwanemu spotkaniu, które przyniosła jej jesienna burza.

Idź do oryginalnego materiału