Małgorzata leciała do ukochanego męża, unoszona na skrzydłach szczęścia. Wreszcie ich syn, Kacper, skończył szkołę i dostał się na studia. Teraz ona i Janusz mogli wreszcie zamieszkać razem.
Wysłała syna na uczelnię, a jeszcze tego samego dnia kupiła bilet na pociąg i pojechała do Warszawy, gdzie mieszkał Janusz. Byli małżeństwem zaledwie od dwóch lat, ale znali się tak długo, iż wydawało się, iż zawsze byli razem.
Nie było łatwo. Zaczęli trudno, mieli wzloty i upadki, ale teraz los obiecywał im wspólną przyszłość. Przekonanie to żywiła szczególnie Małgorzata.
Poznali się osiem lat temu. Ona ledwo podniosła się po rozwodzie z pierwszym mężem, Dariuszem, i długo nie dopuszczała nikogo do serca. Aż pojawił się Janusz. Choć i z nim początkowo wzbraniała się przed związkiem. Musiał się naprawdę postarać, by przekonać ją, iż nie jest jak tamten.
Pół roku chodzili na randki, a potem zamieszkali razem. Janusz przeprowadził się do niej, bo w jego kawalerce we trójkę byłoby za ciasno. Małgorzata miała wtedy dziesięcioletniego syna. Chłopak był spokojny, ale z ojczymem też nie od razu się dogadał.
Po trzech latach wspólnego życia Janusz zaczął myśleć o ślubie, ale Małgorzata wcale nie paliła się do ponownego zamążpójścia.
Wydawało jej się, iż te formalności niczego nie gwarantują. W końcu choćby pieczęć w dowodzie nie chroni przed zdradą.
Było jej dobrze, nie chciała zmian.
Janusz początkowo przystał na jej przekonania, ale z czasem zrozumiał, iż to za mało. Pragnął nazywać Małgorzatę swoją żoną w pełnym tego słowa znaczeniu. W końcu postawił ultimatum: albo ślub, albo koniec.
Małgorzacie nie spodobał się ten nacisk. Uznała, iż lepiej się rozstać. I tak przez pół roku żyli osobno.
W tym czasie Janusz przeniósł się do Poznania, gdzie stary znajomy zaoferował mu dobrze płatną pracę. Do rodzinnego miasta wracał rzadko, głównie by odwiedzić rodziców. I właśnie podczas jednej z takich wizyt znów spotkał Małgorzatę.
Szła przez park, wyglądając na osobę, której życie układa się idealnie. Była uśmiechnięta i beztroska, dopóki nie zobaczyła jego.
W jej oczach wyczytał to samo, co czuł w sobie – wciąż go kochała. I nie potrafiła tego ukryć.
Znów zaczęli się spotykać, ale teraz na odległość. Czasem ona przyjeżdżała do niego, czasem on do niej. Każde spotkanie było zaplanowane, ale zawsze pełne ciepła i namiętności.
Widywali się raz, czasem dwa razy w miesiącu. Janusz kilkakrotnie proponował, by się do niego przeprowadziła. Kupił już choćby dwupokojowe mieszkanie, chociaż spłacał kredyt.
Małgorzata bardzo tego chciała, ale nie mogła tak nagle zmienić życia. Kacper był nastolatkiem, wymagał uwagi. Do tego jej matka, Zofia Stanisławówna, ciężko zachorowała i potrzebowała opieki. Przez ponad dwa lata Małgorzata walczyła, by matka wróciła do zdrowia, ale w końcu się udało.
„Jeszcze pani pożyje!” – powiedział lekarz, wypisując ją ze szpitala.
Zofia Stanisławówna nie trzymała już córki, ale Kacper właśnie zaczynał liceum. Nie chciał zmieniać szkoły i prosił matkę, by została, dopóki nie skończy nauki. Musiała pójść na ustępstwa.
Latem, przed rozpoczęciem przez syna dziesiątej klasy, Małgorzata i Janusz w końcu wzięli ślub. Widząc, jaką euforia to sprawiło mężowi, pożałowała, iż nie zgodziła się wcześniej. Ale nie było sensu rozpamiętywać przeszłości.
Teraz byli już nie tylko parą – ich związek można było nazwać małżeństwem na odległość, gdyby nie setki kilometrów, które ich dzieliły.
I oto Kacper wreszcie dostał się na studia. Małgorzata była dumna z syna, ale też uświadomiła sobie, iż teraz może wreszcie zadbać o własne życie. Janusz nie wiedział, iż niedługo do niego dojedzie – chciała zrobić mu niespodziankę.
On oczywiście się domyślał, ale nie znał konkretnej daty.
Spakowała walizkę, wsiadła do pociągu i pojechała. Chciała, by ten dzień zapamiętał na długo. Już widziała w myślach, jak zakłada jedwabną bieliznę, rozsypuje płatki róż na pościel, gotuje kolację i czeka na ukochanego.
Marzyła o tym szczegółowo, gdy pociąg mijał kolejne stacje. Była pewna, iż Janusz oszaleje z radości. Ale to ona dostała największy szok.
Otworzyła drzwi jego mieszkania swoim kluczem i zamarła. Na kanapie siedziała rudowłosa dziewczyna o niebieskich oczach – młoda, ładna, kilka starsza od jej syna.
„Kto ty jesteś?” – zapytała ostro.
„Jestem Ania. O, pani musi być Małgorzata! Przepraszam, zaraz wyjdę.”
„Jak to wyjdziesz? Skąd się tu wzięłaś?”
„Proszę się nie denerwować… Jestem dziewczyną pana Janusza.”
„Co?! Dziewczyną mojego męża? Zwariowałaś?”
Małgorzacie wydawało się, iż świat w jednej chwili runął.
„On naprawdę panią kocha” – próbowała tłumaczyć dziewczyna.
„Kocha? Więc dlaczego żyje z tobą?”
„Poznaliśmy się przypadkiem. Nie miałam gdzie mieszkać, a on mnie przygarnął. Z początku byliśmy tylko przyjaciółmi, ale ja się zakochałam. Wiem, iż on mnie nie kocha i nigdy nie pokocha – ma panią. Ale on był taki samotny…”
Słuchała tego z niedowierzaniem. Próbowała przypomnieć sobie, czy były jakiekolwiek oznaki zdrady. Nigdy nie widziała w jego domu śladów innej kobiety. Jak to możliwe?
„Zaraz spakuję rzeczy i wyjdę. Pan Janusz pewnie nie powiedział, iż pani przyjedzie, dlatego nie kazał mi iść.”
„Czekaj, więc ty tu jesteś od dawna?”
„Tak, półtora roku. Zawsze, gdy pani przyjeżdża, sprzątam, żeby nie zostało po mnie śladu, i idę do koleżanki. Byliśmy bardzo ostrożni. On nie chciał pani ranić.”
Małgorzacie zabrakło słów.
W tym momencie drzwi się otworzyły i wszedł Janusz. Wyglądał na przerażonego.
„Małgosiu, przepraszam, to nic nie znaczy. Kocham tylko ciebie!” – wyciągnął ręce, ale ona je odtrąciła.
„Półtora roku kłamstw? To twoja miłość?”
„Co ty jej na„Możemy o tym porozmawiać” – szepnął Janusz, ale Małgorzata już odwróciła się i wyszła, przekonana, iż niektóre rany nigdy się nie zabliźnią.