Przez długi czas myślałam, iż mam szczęście z synową… Ale po ślubie stała się kimś innym.
Kiedy mój syn Julian przyprowadził do domu Agnieszkę, od razu pomyślałam: mam szczęście. Dziewczyna wydawała się prostolinijna, zadbana, gospodarująca. W ich mieszkaniu zawsze było czysto, wszystko na swoim miejscu, gotowała smacznie, zawsze była uprzejma, uśmiechnięta i serdeczna. Nigdy nie usłyszałam od niej ani jednego nieuprzejmego słowa. Spotykałyśmy się często – to oni przyjeżdżali do mnie na działkę, to ja wpadałam do nich na herbatę. Nigdy nie czułam się jak piąte koło u wozu, wręcz przeciwnie – Agnieszka zawsze starała się pomóc, dogodzić. Cieszyłam się – za syna i za siebie. Myślałam, iż wreszcie będzie miał prawdziwą rodzinę.
Chodzili ze sobą zaledwie pół roku, kiedy Julian oświadczył się jej. Agnieszka oczywiście się zgodziła, ale od razu powiedziała, iż marzy o pięknym ślubie – z białą suknią, limuzyną i fotografem. Pieniędzy wtedy nie mieli, więc postanowili oszczędzać przez pół roku. Nie wtrącałam się w to – sama nie miałam na to dodatkowych pieniędzy, a rady bez prośby to nie najlepszy pomysł. Młodzi sami zdecydują, jak chcą żyć. Najważniejsze, iż się kochają.
Ślub odbył się zgodnie z ich marzeniami. Podarowałam im pieniądze zamiast kupować niepotrzebne rzeczy – niech sami zdecydują, co im jest potrzebne. Przy stole byli głównie przyjaciele młodej pary, moja przyjaciółka – chrzestna Juliana – nie mogła przyjechać. Posiedziałam chwilę i wyszłam – nie chciałam przeszkadzać młodzieży w zabawie. Z góry umówiliśmy się, iż następnego dnia wszyscy spotkamy się u mnie na działce.
Następnego dnia razem z chrzestną przygotowałyśmy wszystko – sałatki, szaszłyki. Przyjechali młodzi. Zauważyłam, iż Agnieszka była pochmurna, małomówna, cały dzień spędziła z telefonem w ręku, choćby nie spojrzała w moją stronę. Julian trochę pomagał, a ona – nie ruszyła choćby palcem. Zrzuciłam to na zmęczenie – w końcu ślub, emocje.
Jednak to zachowanie zaczęło się powtarzać. Spotkania stały się rzadkie, wszystko z mojej inicjatywy. Nie wtrącałam się – rozumiałam: młoda rodzina, niech przywykają do siebie, urządzają się. Ale chciałam chociaż raz w miesiącu zobaczyć syna.
Na urodziny kupiłam Julianowi prezent, zadzwoniłam – chciałam wpaść chociaż na pięć minut, wręczyć. Odpowiedział, iż nie świętują, pieniędzy brak. Zrozumiałam. Ale pół godziny później zadzwoniła Agnieszka i zimnym głosem powiedziała: „Chcemy pobyć sami, nie obrażaj się”. Pomyślałam – może szykuje jakąś niespodziankę, romantyczną chwilę. Ale potem dowiedziałam się, iż mieli gości. Byli znajomi. Tylko mnie nie zaproszono. Nikt nic mi nie powiedział. Po prostu… zignorowano.
Poczułam się obca. Niepotrzebna. Zapomniana.
Minęło trochę czasu, znowu chciałam wpaść – byłam po drodze. Zadzwoniłam – Agnieszka powiedziała, iż ich nie ma w domu. A potem Julian sam się wygadał, iż cały dzień byli w domu. Nie zaczęłam drążyć. Pomyślałam – może Agnieszka ma trudny okres, może coś przeżywa. Albo po prostu „pobawi się w synową” i wróci do normalnej relacji. Starałam się nie nastawiać syna przeciwko niej. Nie chciałam być tą teściową, o której ludzie opowiadają dowcipy.
Ale ostatnia kropla była niedawno. Spotkałam Agnieszkę w sklepie – dosłownie twarzą w twarz. Jako osoba wychowana, przywitałam się. A ona… udawała, iż mnie nie zauważyła. Przeszła obok, jakbym była powietrzem. Stałam w osłupieniu. Czy naprawdę jestem dla niej tak obca, iż nie zasługuję choćby na zwykłe „dzień dobry”?
Nie zadzwoniłam do Juliana. Nie narzekałam. Chociaż bardzo chciałam zadzwonić do Agnieszki i zapytać – jaka jest moja wina? Dlaczego się odwróciła? Czym jej przeszkodziłam? Ale milczałam. Bo została mi jeszcze jakaś nadzieja, iż to wszystko – nie na zawsze. Że może czeka na dziecko, i po prostu hormony jej robią psikusa. Albo, jak się mówi, „ma zachwianie emocjonalne”. A może… może po prostu taka jest. A całą swoją „życzliwość” przed ślubem odegrała, żeby się spodobać. A teraz zrzuciła maskę.
Nie wiem, czy warto z nią bezpośrednio porozmawiać. Może naprawdę, czas wszystko ułoży na swoje miejsce. Ale na razie czuję się niepotrzebna. A to przerażające. Zwłaszcza, kiedy nie jesteś wrogiem, nie jesteś obcą osobą, ale matką tego mężczyzny, którego nazywa mężem.
Powiedzcie, co myślicie – czy warto teściowej powiedzieć wprost, kiedy czuje taki ból? Czy lepiej znosić i czekać, iż synowa sama zrozumie? Dlaczego Agnieszka tak się zmieniła po ślubie? Gdzie jest ta dziewczyna, którą kiedyś szczerze się cieszyłam?