„Myślałam, iż nie przyjdziesz…” — opowieść o jednym powrocie
Gdy Krzysztof wrócił z pracy, rzucił torbę na podłogę i, zdjąwszy buty, poszedł do kuchni:
— Co mamy na kolację? — zapytał zwyczajnie.
Alicja choćby się nie odwróciła.
— Nic. Ale to nieistotne. Dziś rozmawiałam z właścicielką mieszkania. Powiedziałam, iż wyprowadzamy się pod koniec miesiąca.
Krzysztof zastygł.
— Co? Przecież ustaliliśmy, iż jeszcze nie znaleźliśmy nowego miejsca.
— Po co szukać? — Obróciła się do niego z uśmiechem. — Wracamy… do twojej byłej żony, Ewy.
Osunął się na krzesło, oszołomiony.
— Alicja, ogarniasz się?
— Całkowicie. Sam mówiłeś, iż część mieszkania wciąż należy do ciebie. Zaoszczędzimy pieniądze, już znalazłam przedszkole dla Filipa w pobliżu, sklepy też pod ręką.
Krzysztof czuł, jak brakuje mu tchu. Od dawna nie był panem własnego życia. Praca przynosiła mniej, budowa, na którą liczył, się opóźniła, a pieniędzy było dramatycznie mało.
Z Alicją od miesięcy szło jak po grudzie. Była młodsza, wymagająca i przyzwyczajona do luksusu. Kiedyś to pociągało. Teraz — męczyło.
Długo się wahał, ale w końcu zadzwonił do Ewy.
— Mamy problem. Potrzebujemy gdzieś pomieszkać kilka miesięcy.
— To też twoje mieszkanie, Krzysztof. Oczywiście, wracajcie — odpowiedziała spokojnie.
Gdy przyszli, Alicja rozejrzała się po mieszkaniu i skrzywiła się z niesmakiem:
— Trochę ciemno — rzuciła i poszła dalej w butach. — Zrobi się.
Ewa wszystko zniosła w milczeniu. Ale gdy doszło do kuchni, postawiła warunki:
— Sprzątamy na zmianę. Jedzenie gotujemy sami. Lodówka wspólna, ale z wydzielonymi półkami.
Alicja był oburzona:
— Nie zgłaszaliśmy się do życia pod dyktando!
— A my nie prowadzimy pensjonatu — odparła Ewa, nie podnosząc głosu.
Następny miesiąc był koszmarem. Alicja czepiała się Ewy, sugerując, by ta się wyprowadziła. Ale Ewa trzymała się twardo. Krzysztof milczał, bo wiedział: to jego wina.
Pewnego dnia Ewa powiedziała:
— Jadę do rodziców. Odpocznę. Tylko proszę, nie zniszczcie mieszkania.
Alicja ledwie ukrywała radość. A następnego dnia znów zaczęła:
— Zamówiłam projekt u projektantki, wybrałam płytki, trzeba zapłacić…
Krzysztof w końcu wybuchnął:
— Oszalałaś?! Nic nie ustalaliśmy. Nie dam ani grosza!
— A ty kim jesteś, żeby decydować? — warknęła. — Od dawna nie jesteś mężem, tylko portfelem, który świeci pustkami.
Wieczorem spakowała walizki.
— Jedziemy z Filipem do Lublina. jeżeli zechcesz nas odzyskać — przyjedź. I przywieź pieniądze.
Krzysztof wyjął kartę i cisnął ją do torby.
— Z synem będę widywał się w niedziele.
Gdy drzwi się za nimi zamknęły, Krzysztof pierwszy raz od lat poczuł wolność. Stanął przy oknie i długo patrzył na Wisłę.
Tydzień później wróciła Ewa. Cicho, jak zawsze. Usłyszał wodę w łazience i pobiegł, zapominając, iż w mieszkaniu znów ktoś jest.
— Przepraszam… — wyjąkał, gdy ją zobaczył.
Wyszła do kuchni, a on, nie odwracając się, powiedział:
— Chyba wciąż cię kocham.
— Ja też, Krzysztofie. Ale nie ma drogi w tył. Tylko od nowa.
— Jestem gotowy — szepnął.
— Gotowy on… — zaśmiała się cicho. — Wychodzi na to, iż znów cię utrzymam. No co, głodny?
— Jak wilk. Od rana nic nie jadłem.
— To obieraj ziemniaki. U nas, między innymi, robi się wszystko samemu.