Myślałam, iż mąż mnie zdradza… Dopóki za nim nie poszłam i nie odkryłam jego podwójnego życia

newsempire24.com 1 tydzień temu

Myślałam, iż mój mąż mnie zdradza… Dopóki nie zaczęłam go śledzić i nie odkryłam, iż prowadzi podwójne życie.

Pierwszych pięć lat naszego wspólnego życia z Jakubem przypominało sceny z idealnej rodzinnej reklamy. Byliśmy dla siebie partnerami we wszystkim: dzieliliśmy się planami, wspieraliśmy się nawzajem, przechodziliśmy razem przez euforii i obawy. Wydawał mi się najszczerszym, najsolidniejszym człowiekiem na świecie. A potem… coś się zmieniło.

Zaczął coraz częściej zostawać w pracy. Telefon niemal nie schodził mu z rąk, często włączał tryb cichy i kładł go ekranem do dołu. Na początku starałam się nie czepiać. Pewnie natłok obowiązków, projekty albo po prostu zmęczenie. Ale niepokój rósł, a wraz z nim – podejrzenia.

Pewnego wieczoru, gdy znów wrócił późno, usłyszałam, jak rozmawia przez telefon w korytarzu. Mówił cicho, ale całkiem wyraźnie:

— Dobranoc, kochanie. Do jutra…

Zamarłam. To nie słowa, które mówi się do kolegi czy przyjaciela. „Kochanie”. Do jutra. Zrobiło mi się słabo. Czyżby mnie zdradzał? Myśli wirowały w głowie. Nie chciałam w to wierzyć, ale nie mogłam też tak odpuścić.

Zaczęłam go obserwować. Próbowałam zajrzeć do wiadomości, sprawdzałam jego trasy, przeglądałam historię przeglądania. Nic. Żadnego śladu. Ale wewnętrzny głos nie milknął.

A potem stało się coś, co zmieniło wszystko.

W sobotni poranek oznajmił, iż musi pojechać na „ważne spotkanie”. Niespodziewanie, w weekend. Wcześniej nigdy nie pracował w wolne dni. Skinęłam głową, ale w środku wrzałam. Powiedziałam, iż idę na zakupy, ale gdy tylko wyjechał, wsiadłam do samochodu i ruszyłam za nim.

Jechał prawie godzinę, coraz dalej w głąb miasta, w nieznane okolice. Byłam nerwowa, ręce trzęsły mi się na kierownicy, ale nie mogłam się zatrzymać. Musiałam wiedzieć.

Zatrzymał się przy niewielkim, zniszczonym budynku. Stary kościół, odpadający tynk, zarośnięty ogród. Zaparkowałam w pewnej odległości i obserwowałam. Jakub wysiadł i, nie oglądając się za siebie, pewnym krokiem wszedł do środka.

Minęło dwadzieścia minut. Ledwo oddychałam. Nagle w drzwiach pojawił się mężczyzna w czarnej koszuli z białym kołnierzem – ksiądz. Przywitali się serdecznie, uścisnęli, rozmawiali półgłosem. Potem Jakub poszedł za nim do środka.

Nie wierzyłam własnym oczom. Co on tam robi? Dlaczego mi tego nie mówił? Nigdy nie wspominał, iż jest wierzący. Nigdy nie poruszał tematu religii.

Minuty ciągnęły się w nieskończoność. Siedziałam w samochodzie, ściskając kierownicę i nie odrywając wzroku od drzwi. W końcu wyszedł. Tak jak zawsze, w zwykłym ubraniu. Ale… coś w nim było innego. Spojrzenie łagodniejsze, w ruchach pojawiła się jakaś wewnętrzna lekkość.

Rozejrzał się, a ja w panice schyliłam się. Serce waliło mi w skroniach. Odjechał. Ja też ruszyłam – do domu.

Gdy otworzył drzwi, stałam już w przedpokoju.

— Cześć — powiedział, patrząc na mnie zdziwiony. — Zapomniałaś czegoś?

Skrzyżowałam ręce i, starając się mówić spokojnie, wyrzuciłam z siebie:

— Śledziłam cię dzisiaj. Widziałam, jak wchodziłeś do kościoła.

Zastygł w miejscu. Oczy pociemniały, ramiona spięły się. Spodziewałam się wymówek, kłamstw, obrony. Ale on zamiast tego zrobił krok w moją stronę.

— Przepraszam. Powinienem ci powiedzieć wcześniej. Nie wiedziałem jak.

— Co to było, Jakubie? — mój głos zdradziecko drżał. — Ty… jesteś księdzem?

Skinął głową.

— Uczyłem się w tajemnicy. Przez kilka lat. Zdawałem egzaminy, przygotowywałem się. Zawsze czułem, iż to moja droga. Że jestem powołany. Ale bałem się, iż mnie nie zrozumiesz. Dlatego żyłem… w dwóch światach.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. To nie była zdrada. Nie było innej kobiety. Ale było drugie życie. Cała jego część, ukrywana przede mną.

— Dlaczego milczałeś?

— Bo bałem się ciebie stracić. Bałem się, iż jeżeli się dowiesz, odejdziesz. Że nie zaakceptujesz tej decyzji. A ona stała się częścią mnie. Nie od razu, ale stała się.

Milczeliśmy. Patrzyłam na człowieka, którego kochałam, i czułam, jakbym widziała go po raz pierwszy.

— przez cały czas chcesz być ze mną? — szepnęłam ledwo słyszalnie.

— Bardziej niż cokolwiek. Ale nie mogę już udawać. Nie chcę kłamać. Taki jestem, Marto.

Nie odpowiedziałam. Po prostu podeszłam i przytuliłam się do niego. Płakałam, nie mogąc powstrzymać burzy, która rozpierała mnie od środka. I może właśnie wtedy zrozumiałam: on mnie nie zdradził. On po prostu szukał siebie. I znalazł. A ja… musiałam zdecydować, czy mogę być przy nim – tym prawdziwym.

Czasem to, co wydaje się końcem, jest tylko początkiem prawdziwego zrozumienia.

Idź do oryginalnego materiału