Myślałam, iż mąż mnie zdradza… Dopóki za nim nie podążyłam i nie odkryłam jego podwójnego życia

twojacena.pl 2 tygodni temu

Myślałam, iż mąż mnie zdradza… Dopóki nie poszłam za nim i nie odkryłam, iż to podwójne życie było zupełnie inne.

Pierwsze pięć lat z Markiem przypominało sceny z idealnej rodzinnej reklamy. Byliśmy partnerami we wszystkim: dzieliliśmy się marzeniami, wspieraliśmy nawzajem, przeżywaliśmy razem euforii i smutki. Wydawał mi się najszczerszym, najbardziej wiarygodnym człowiekiem na świecie. A potem coś się zmieniło.

Coraz częściej zostawał w pracy. Telefon niemal nie wypuszczał z rąk, często wyciszał go i kładł ekranem do dołu. Na początku starałam się nie zwracać na to uwagi. Pewnie deadline’y, projekty, może po prostu się męczy. Ale niepokój narastał, a wraz z nim – podejrzenia.

Pewnego wieczoru, gdy znów wrócił późno, usłyszałam, jak rozmawia w przedpokoju. Mówił cicho, ale wyraźnie:

— Dobranoc, kochanie. Do jutra…

Zamarłam. Tak nie mówi się do kolegi ani przyjaciela. „Kochanie”. Do jutra. Czuję, jak ziemia usuwa mi się spod nóg. Czyżby mnie zdradzał? Myśli wirowały. Nie chciałam w to wierzyć, ale nie mogłam też odpuścić.

Zaczęłam obserwować. Szukałam okazji, by zajrzeć do jego wiadomości, sprawdzałam trasy w mapach, przeglądałam historię przeglądarki. Nic. Żadnego śladu. Ale wewnętrzny głos nie milknął.

A potem stało się coś, co zmieniło wszystko.

W sobotę rano powiedział, iż musi jechać na „ważne spotkanie”. Znikąd – w weekend. Nigdy wcześniej nie pracował w wolne dni. Skinęłam głową, ale w środku kipiało. Oświadczyłam, iż jadę na zakupy, ale gdy tylko wyjechał, wsiadłam w samochód i ruszyłam za nim.

Jechał prawie godzinę, coraz dalej w głąb miasta, w nieznane mi rejony. Drżały mi ręce na kierownicy, ale nie potrafiłam się zatrzymać. Musiałam wiedzieć.

Zatrzymał się przy niewielkim, zaniedbanym budynku. Stary kościół, odpadający tynk, zarośnięty ogród. Zaparkowałam nieopodal i obserwowałam. Marek wysiadł, po czym pewnym krokiem wszedł do środka.

Minęło dwadzieścia minut. Ledwo oddychałam. Nagle w drzwiach pojawił się mężczyzna w czarnej koszuli z białym kołnierzem – ksiądz. Przywitali się ciepło, uściskali, zamienili kilka słów. Potem Marek poszedł za nim do środka.

Nie wierzyłam własnym oczom. Co on tam robi? Dlaczego mi tego nie mówił? Nigdy nie wspominał o wierze. Religia w ogóle nie istniała w naszych rozmowach.

Minuty wlokły się niemiłosiernie. Siedziałam w aucie, ściskając kierownicę, nie odrywając wzroku od drzwi. W końcu wyszedł. Ten sam, w zwykłym ubraniu. Ale coś się w nim zmieniło. Spojrzenie było łagodniejsze, w ruchach pojawił się spokój.

Rozejrzał się, a ja, spanikowana, schowałam się. Serce waliło mi w skroniach. Odjechał. Ja też wróciłam do domu.

Gdy otworzył drzwi, już na niego czekałam.

— Cześć — powiedział, patrząc na mnie zdziwiony. — Zapomniałaś czegoś?

Skrzyżowałam ręce i, starając się mówić spokojnie, odparłam:

— Śledziłam cię. Dzisiaj. Widziałam, jak wchodziłeś do kościoła.

Zastygł. Oczy pociemniały, ramiona się spięły. Spodziewałam się usprawiedliwień, kłamstw, obrony. Ale on zamiast tego zrobił krok w moją stronę.

— Przepraszam. Powinienem był ci powiedzieć wcześniej. Nie wiedziałem jak.

— Co to było, Marek? — głos zdradziecko mi zadrżał. — Ty… jesteś księdzem?

Skinął głową.

— Uczyłem się w tajemnicy. Od lat. Zdawałem egzaminy, przygotowywałem się. Zawsze czułem, iż to moja droga. Że zostałem powołany. Ale bałem się, iż nie zrozumiesz. Dlatego żyłem… podwójnym życiem.

Zabrakło mi słów. To nie była zdrada. Nie było innej kobiety. Była za to druga strona jego życia. Cała, przede mną ukryta.

— Dlaczego milczałeś?

— Bo bałem się ciebie stracić. Że jeżeli się dowiesz – odejdziesz. Że nie zaakceptujesz tej drogi. A stała się częścią mnie. Powoli, ale nieodwołalnie.

Milczeliśmy. Patrzyłam na człowieka, którego kochałam, i jakby po raz pierwszy widziałam go naprawdę.

— przez cały czas chcesz być ze mną? — szepnęłam ledwo słyszalnie.

— Bardziej niż cokolwiek. Ale nie mogę już udawać. Nie chcę kłamać. To jestem ja, Kasia.

Nie odpowiedziałam. Podeszłam i przytuliłam go. Płakałam, nie mogąc powstrzymać burzy, która szalała we mnie. I może wtedy zrozumiałam: on mnie nie zdradził. Po prostu szukał siebie. I znalazł. A ja… muszę zdecydować, czy potrafię być przy nim – prawdziwym.

Czasem najtrudniejszą prawdą nie jest to, iż nas oszukują, ale iż sami oszukujemy się, nie chcąc widzieć, kim naprawdę są ci, których kochamy.

Idź do oryginalnego materiału