Myślałam, iż mąż mnie zdradza… Dopóki go nie śledziłam i nie odkryłam jego podwójnego życia

twojacena.pl 17 godzin temu

Myślałam, iż mąż mnie zdradza… aż nie poszłam za nim i nie odkryłam, iż prowadzi podwójne życie.

Pierwsze pięć lat naszego związku z Dawidem były jak sceny z reklamy idealnej rodziny. Byliśmy dla siebie partnerami we wszystkim: dzieliliśmy się marzeniami, wspieraliśmy się nawzajem, wspólnie przeżywaliśmy euforii i troski. Wydawał mi się najszczerszym, najsolidniejszym człowiekiem na świecie. Aż w pewnym momencie… coś się zmieniło.

Zaczął zostawać w pracy coraz dłużej. Telefon praktycznie nie wypuszczał z ręki, często wyciszał dźwięk i kłał go ekranem do dołu. Na początku starałam się nie czepiać. Pewnie deadline’y, projekty, może po prostu zmęczenie. Ale niepokój rósł, a wraz z nim — podejrzenia.

Pewnego wieczoru, gdy znów wrócił późno, usłyszałam, jak rozmawia przez telefon w przedpokoju. Mówił cicho, ale wyraźnie:

— Dobranoc, kochanie. Do jutra…

Zatkało mnie. Tak nie mówi się do kolegi ani przyjaciela. „Kochanie”. Do jutra. Człowiekowi może się ziemia pod nogami rozewrzeć. Czyżby zdrada? Myśli wirowały. Nie chciałam w to wierzyć, ale i puścić tematu nie potrafiłam.

Zaczęłam obserwować. Próbowałam zajrzeć do jego wiadomości, sprawdzałam historię przeglądania, śledziłam trasy. Nic. Żadnego tropu. Ale ten wewnętrzny głos nie milknął.

Aż w końcu stało się coś, co zmieniło wszystko.

W sobotę rano oznajmił, iż musi jechać na „ważne spotkanie”. Ni stąd, ni zowąd — w weekend. Wcześniej nigdy nie pracował w wolne dni. Skinęłam głową, ale we mnie już kipiało. Powiedziałam, iż jadę do sklepu, ale ledwie wyjechał, wsiadłam w auto i ruszyłam za nim.

Jechał prawie godzinę, coraz głębiej w miasto, w nieznane dzielnice. Nerwy szarpały, ręce trzęsły się na kierownicy, ale nie mogłam się zatrzymać. Musiałam wiedzieć.

Zatrzymał się przy niskim, zaniedbanym budynku. Stary kościół, odpryskująca farba, zarośnięty ogród. Zaparkowałam w pewnej odległości i patrzyłam. Dawid wysiadł i, nie oglądając się, pewnym krokiem wszedł do środka.

Minęło dwadzieścia minut. Ledwie oddychałam. Nagle w drzwiach pojawił się mężczyzna w czarnej koszuli z białym kołnierzykiem — ksiądz. Przywitali się serdecznie, uściskali, coś tam szeptali. Potem Dawid zniknął z nim we wnętrzu.

Nie wierzyłam własnym oczom. Co on robi w kościele? Dlaczego mi o tym nie mówił? Nigdy nie wspominał, iż jest wierzący. Religia w ogóle nie istniała w naszych rozmowach.

Minuty wlokły się niemiłosiernie. Siedziałam w aucie, wbijając paznokcie w kierownicę, i nie spuszczałam wzroku z drzwi. Aż w końcu wyszedł. Ten sam, w zwykłym ubraniu. Ale… coś w nim się zmieniło. Wzrok miał łagodniejszy, w ruchach — dziwny spokój.

Rozejrzał się, a ja, przestraszona, schowałam się za kierownicą. Serce waliło jak oszalałe. Odjechał. Ja znów ruszyłam za nim — do domu.

Gdy otworzył drzwi, już stałam w przedpokoju.

— Cześć — powiedział, patrząc na mnie zaskoczony. — Zapomniałaś czegoś?

Skrzyżowałam ręce i, starając się mówić spokojnie, rzuciłam:

— Śledziłam cię. Dzisiaj. Widziałam, jak wchodziłeś do kościoła.

Zastygł. Oczy pociemniały, ramiona się naprężyły. Spodziewałam się wymówek, kłamstwa, defensywy. Ale on zamiast tego zrobił krok w moją stronę.

— Przepraszam. Powinienem był ci powiedzieć wcześniej. Nie wiedziałem, jak.

— Co to było, Dawidzie? — głos mi zdradliwie zadrżał. — Ty… jesteś księdzem?

Skinął głową.

— Uczyłem się w tajemnicy. Przez kilka lat. Zdawałem egzaminy, przygotowywałem się. Zawsze czułem, iż to moja droga. Że powołanie. Ale bałem się, iż mnie nie zrozumiesz. Dlatego żyłem… podwójnie.

Nie wiedziałam, co powiedzieć. To nie była zdrada. Nie było innej kobiety. Ale była inna życie. Cała jego część, przede mną ukryta.

— Dlaczego milczałeś?

— Bo bałem się cię stracić. Że jeżeli się dowiesz — odejdziesz. Że nie zaakceptujesz tego wyboru. A on stał się częścią mnie. Nie od razu, ale stał.

Milczeliśmy. Patrzyłam na człowieka, którego kochałam, i jakbym pierwszy raz widziała go naprawdę.

— przez cały czas chcesz być ze mną? — szepnęłam ledwo słyszalnie.

— Bardziej niż cokolwiek. Ale nie mogę już się ukrywać. I nie chcę kłamać. To moja istota, Aniu.

Nie odpowiedziałam. Po prostu podeszłam i przytuliłam go. Płakałam, nie mogąc powstrzymać burzy, która rozpierała mnie od środka. I wtedy może zrozumiałam: on mnie nie zdradził. Po prostu szukał siebie. I znalazł. A ja… muszę zdecydować, czy zostanę przy nim — tym prawdziwym.

Idź do oryginalnego materiału