Myślałam, iż mąż mnie oszukuje, ale odkryłam, iż to coś o wiele gorszego!

newsempire24.com 1 tydzień temu

Wydawało mi się, iż mój mąż mnie zdradza. Okazało się jednak, iż to coś znacznie gorszego.

Telefon w kuchni był wyciszony, a jednak usłyszałam drżenie wibracji, które rozbrzmiało niczym strzał. Spojrzałam na wyświetlacz nieznany numer. Piotr właśnie wrócił z delegacji w Warszawie i stał pod prysznicem, woda spływała po jego barkach.

Coś mnie podpowiedziało, iż nie mogę zwlekać. Odebrałam. Po kilku sekundach cisza, a potem kobiecy głos:
Proszę mu powiedzieć, iż Krzysiek był dziś bardzo odważny u dentysty i iż czekamy na niego w niedzielę.

Zamarłam.
Przepraszam, kto mówi? dopytałam.
A to nie jego numer? wahała się. Przepraszam pomyłka.

Rozłączyła się. Stałam w kuchni, sztywna jak rzeźba. Krzysiek. Odważny u dentysty. Czekamy na niego w niedzielę. Nie miałam pojęcia, kim był Krzysiek, ale jednocześnie wiedziałam, iż to nie była zwykła pomyłka.

Piotr wyszedł z prysznica, a ja patrzyłam na niego jak na obcego. Uśmiechnął się, zapytał, czy jest coś do jedzenia. Otworzyłam lodówkę i pomyślałam: Od tej chwili wszystko się zacznie.

Następnego ranka nie mogłam wstać z łóżka. Mój świat nagle zamienił się w wersję, w której wszystkie elementy nie pasują do siebie. Mąż ten sam głos, ten sam zapach, te same poranne gesty przy kawie ale w głębi krzyczało: To już nie on. Albo nie ten, którego wybrałaś.

Starałam się szukać racjonalnego wytłumaczenia. Może to naprawdę pomyłka? Może koleżanka z pracy przypadkowo zadzwoniła? Ten ton, pewność w głosie Haliny, którą słyszałam, i słowo czekamy wydawało się, iż nie jest to pierwsze takie zdarzenie.

Zaczęłam obserwować Piotra. Z pozoru wszystko wyglądało tak, jak zawsze, ale coś było nie tak. Zostawiał samochód kilka metrów dalej niż zwykle, delegacje stawały się coraz częstsze, a krótkie wiadomości na Messengerze zawsze formalne, zawsze zwięzłe brzmiały inaczej, jakby pisał je ktoś inny.

Postanowiłam działać. Nie znosiłam roli szpiega, ale jeszcze bardziej nie zniosłam roli naiwniaczki. Zacząłem od samochodu. Po jednej z delegacji sprawdziłam schowek i znalazłam jedyny paragon faktura za hotel w Kielcach, nie w mieście, do którego Piotr twierdził, iż jedzie. Data wskazywała, iż tego dnia miał wrócić późno, tłumacząc to korkiem.

Serce biło jak oszalałe, ale nie poddałam się. Kiedy Piotr szykował się do wyjazdu, zapisałam numer rejestracyjny hotelu z paragonu i nazwę. Dwa dni później stałam przed budynkiem.

Nie wiedziałam, czego się spodziewam może tylko potwierdzenia, iż go tam nie ma? Gdy zaparkowałam i zobaczyłam Piotra wychodzącego z hotelu, trzymającego za rękę małego chłopca, zamarłam. Dziecko miało chyba cztery lata, czapkę przewróconą na bok, śmiech jak dzwonek, a twarz jego. Jakby to była miniaturowa wersja męża.

Zza rogu wyłoniła się kobieta, młodsza ode mnie, może trzydziestoletnia. Podeszła, poprawiła kurtkę chłopca, a Piotr pocałował ją w czoło. To wyglądało jak ich codzienne życie, ich rodzina.

Cofnęłam się do auta, nogi nie słuchały mnie. Ręce drżały. Dzwonił telefon prawdopodobnie córka, czekająca, aż wrócę z zakupów. Nie odebrałam. Patrzyłam na ten obraz przez szybę, jak na otwartą furtkę do obcego świata. I wtedy zrozumiałam: to nie romans, nie zdrada. To coś gorszego. Mąż miał drugą rodzinę, drugie życie. Ja nie byłam w nim główną rolą, a jedynie dodatkiem, tłem.

Nie wiem, ile siedziałam w samochodzie. W końcu odpaliłam silnik i odjechałam, nie do domu, ale w poszukiwaniu powietrza, by wyrwać się z własnych iluzji.

Wróciłam dopiero wieczorem. W mieszkaniu panowała cisza, dzieci już spały. Piotr siedział w salonie przed telewizorem, jakby nic się nie stało. Spojrzał na mnie, uniósł brwi.
Długo ci trwało te zakupy. Wszystko w porządku? zapytał spokojnym tonem, którego kiedyś tak bardzo zazdrościły mi koleżanki.

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam na niego, myśląc, jak mogłam nie zauważyć, iż od lat żyłam w dwóch frontach, jak bardzo musiał się starać, by utrzymać oba światy. Czy w ogóle odczuwał wyrzuty sumienia?

Usiadłam naprzeciwko i powiedziałam:
Byłam dziś w Kielcach.
Jego twarz zamarła, uśmiech zniknął.
W jakim celu? zapytał, głos już niepewny.
Widziałam was. Ciebie, ją i chłopca.

Milczał. Po długiej chwili ciszy westchnął.
Nie chciałem cię ranić. To po prostu się stało.
Dziecko się stało? przerwałam. Rodzina się stała?

Zaciśnął pięści, nie próbował już tłumaczyć. Może zrozumiał, iż nie ma sensu, a może po prostu był zmęczony kłamstwami.
Nie chciałem nikogo zostawić powiedział w końcu. Ani was, ani ich. Myślałem, iż dam radę

Dać radę. Czy to naprawdę znaczy prowadzić dwa równoległe życia, układać klocki w dwóch domach, kłamać jednocześnie dwóm rodzinom w imię wygody?

Wstałam.
Nie wiem jeszcze, co dalej. Jedno wiem na pewno: nie będę już grać w tym cyrku.

Nie krzyczałam, nie płakałam. Byłam pusta, ale w środku rodziła się nowa siła wściekłość i determinacja, by coś zmienić.

Dwa tygodnie później poprosiłam go, by się wyprowadził. Nie płakał, nie protestował, po prostu spakował się i odszedł.

Wtedy po raz pierwszy od dawna mogłam naprawdę oddychać. Bez jego kłamstw, bez nieustannego napięcia. Byłam sama, ale wolna.

Jedno nie daje mi spokoju: jak mogłam wpaść w tę pułapkę? Jak mogłam nie zauważyć, iż żyję w teatrze kogoś innego, a nie w własnym domu? Do dziś nie potrafię pojąć, jak jak mogłam znaleźć się w takiej sytuacji.

Idź do oryginalnego materiału