Pewnego dnia wszystko się zmieniło! Myślała, iż to tylko biedny, kulawy żebrak. Codziennie dzieliła się z nim swoim skromnym jedzeniem… Aż nadszedł poranek, który wszystko odmienił.
To historia biednej dziewczyny o imieniu Weronika i żebraka, z którego wszyscy się śmiali. Weronika miała zaledwie 24 lata. Sprzedawała jedzenie w małym drewnianym stoisku przy ulicy w Krakowie. Jej budka była zbudowana ze starych desek i blachy. Stała pod wielkim drzewem, gdzie wielu ludzi przychodziło na posiłek.
Nie miała wiele. Jej buty były wytarte, a sukienka połatana. Ale zawsze się uśmiechała. choćby gdy była zmęczona, witała ludzi serdecznie. – Dziękuję, proszę pana – mówiła każdemu klientowi.
Wstawała przed świtem, by ugotować ryż, grochówkę i placki ziemniaczane. Jej ręce pracowały szybko, ale serce biło wolno ze smutku. Weronika nie miała rodziny.
Rodzice zmarli, gdy była dzieckiem. Mieszkała w maleńkim pokoiku niedaleko swojego straganu. Bez prądu, bez bieżącej wody.
Tylko ona i jej marzenia. Pewnego popołudnia, gdy Weronika sprzątała swoje stoisko, przechodziła jej przyjaciółka, Ciocia Basia. – Weronika – powiedziała Ciocia Basia – dlaczego ciągle się uśmiechasz, skoro masz tak ciężko jak my wszyscy? Weronika znów się uśmiechnęła. – Bo płacz nie napełni mojego garnka – odparła.
Ciocia Basia roześmiała się i odeszła, ale jej słowa utkwiły Weronice w sercu. To była prawda. Nie miała nic.
Ale przez cały czas karmiła ludzi, choćby gdy nie mogli zapłacić. Nie wiedziała, iż jej życie zaraz się odmieni. Każdego wieczoru w stoisku Weroniki działo się coś dziwnego.
Na rogu ulicy pojawiał się kulawy żebrak. Zawsze przyjeżdżał powoli, popychając swoją starą wózek inwalidzki rękami. Koła skrzypiały na kamieniach.
Skrzyp, skrzyp, skrzyp. Przechodnie śmiali się lub zasłaniali nosy. – Patrzcie, znów ten brudas – powiedział jeden z chłopaków.
Nogi mężczyzny były owinięte bandażami. Spodnie miał podarte na kolanach. Jego twarz była pokryta pyłem.
Miał zmęczone oczy. Jedni mówili, iż śmierdzi. Inni, iż jest obłąkany.
Ale Weronika nie odwracała wzroku. Nazywała go Dziadkiem Stefkiem. Tamtego popołudnia, w palącym słońcu, Dziadek Stefek podjechał wózkiem i zatrzymał się przy jej stoisku. Weronika spojrzała na niego i szepnęła: – Znów tu jesteś, Dziadku Stefku. Wczoraj nie jadłeś.
Dziadek Stefek spuścił wzrok. Jego głos był cichy. Był za słaby, żeby przyjść, powiedział.
Nie jadłem od dwóch dni. Weronika spojrzała na stół. Została tylko jedna porcja grochówki i ziemniaków.
To była jej własna kolacja. Zawahała się. Potem, bez słowa, wzięła talerz i postawiła przed nim.
– Proszę, jedz – powiedziała. Dziadek Stefek spojrzał na jedzenie, a potem na nią. – Dajesz mi swoją ostatnią porcję? – Weronika skinęła głową.
– Jak wrócę do domu, ugotuję sobie coś nowego. Jego ręce drżały, gdy brał łyżkę. Oczy miał wilgotne.
Ale nie płakał. Tylko pochylił głowę i zaczął jeść powoli. Przechodnie przyglądali się im.
– Weronika, dlaczego ciągle karmisz tego żebraka? – spytała jedna z kobiet. Weronika uśmiechnęła się. – Gdybym to ja siedziała na wózku, też chciałabym, żeby ktoś mi pomógł. Dziadek Stefek przychodził codziennie, ale nigdy nie żebrał.
Nie wołał ludzi. Nie wyciągał ręki. Nie prosił o jedzenie ani o pieniądze.
Po prostu siedział cicho przy stoisku Weroniki, z głową pochyloną i rękami na kolanach. Wyglądało, jakby jego wózek miał się zaraz rozpaść. Jedno z kół było choćby przekrzywione.
Gdy inni go ignorowali, Weronika zawsze przynosiła mu talerz gorącego jedzenia. Czasem był to ryż. Czasem grochówka z ziemniakami.
Podawała mu je z szerokim uśmiechem. Pewnego gorącego popołudnia Weronika właśnie podała bigos dwóm uczniom, gdy podniosła wzrok i znów zobaczyła Dziadka Stefka, siedzącego spokojnie na swoim miejscu.
Jego nogi przez cały czas były owinięte brudnymi bandażami. Koszula miała jeszcze więcej dziur. Ale on tylko siedział tam jak zwykle, nic nie mówiąc.
Weronika uśmiechnęła się i nabrała porcję bigosu na talerz. Dodała dwa kawałki kiełbasy i podeszła do niego. – Dziadku Stefku – powiedziała łagodnie. – Twoje jedzenie jest gotowe.
Dziadek Stefek powoli podniósł wzrok. Miał zmęczone oczy. Ale gdy spojrzał na Weronikę, zmiękły. – Zawsze o mnie pamiętasz – szepnął.
Weronika uklękła i ostrożnie postawiła jedzenie na stołeczku obok niego. – choćby jeżeli cały świat o tobie zapomni, ja nie zapomnę – odparła.
Wtedy tuż przed jej stoiskiem zatrzymał się wielki czarny samochód. Drzwi otworzyły się powoli i wysiadł mężczyzna.
Miał białą, czystą koszulę i ciemne spodnie. Buty błyszczały, jakby ktoś je właśnie wypolerował. Był wysoki i silny, z głębokim spojrzeniem.
Weronika gwałtownie wstała i otarła ręce w fartuch. – Dzień dobry, proszę pana – powiedziała. – Dzień dobry – odpowiedział mężczyzna.
Ale jego wzrok nie był skierowany na nią. Patrzył na Dziadka Stefka. Nie mrugnął. Tylko wpatrywał się w niego długą chwilę.
Dziadek Stefek jadł, ale Weronika zauważyła coś dziwnego. Przestał żuć. Mężczyzna postąpił krok do przodu i przechylił głowę, jakby próbował sobie coś przypomnieć.
Odwrócił się do niej. – Proszę, daj mi porcję bigosu. Z kiełbasą.
Weronika gwałtownie napełniła talerz i podała mu jedzenie. Ale gdy jadł, znów spojrzał na Dziadka Stefka. Tym razem jego wzrok wydawał się niepewny. Otworzył drzwi samochodu, wszedł bez słowa i odjechał.
Następnego ranka Weronika obudziła się wcześnie. Zamiotła przed stoiskiem i jak co dzień wyczyściła drewniany stół. O świcie nie przestawała spoglądać na drogę.
– W każdej chwili – szepnęła – DziGdy tylko słońce wzeszło wyżej, przed jej stoiskiem zatrzymała się limuzyna, a z niej wysiadł ubrany w garnitur Dziadek Stefek, który wyciągnął do Weroniki rękę i powiedział: “Chodź, twoje nowe życie właśnie się zaczyna”.