Większość mydeł ze sklepowych półek zawiera w sobie dużo chemii, tanich tłuszczów technicznych, środków pieniących i syntetycznych zapachów. Mydlarnia „Powrót do natury”, założona przez Roberta Kucharskiego robi to po swojemu, bez chemii. manualnie, z jadalnych tłuszczów i ziół, bez pośpiechu i z troską o użytkowników. Te mydła nie pachną modą, tylko naturą. Są łagodne dla skóry – zwłaszcza tej wrażliwej. I właśnie dlatego zyskują zaufanie klientów, którego nie da się kupić reklamą.
Rzemieślnicza produkcja mydła to już rzadkość. Co sprawia, iż założył Pan Mydlarnię „Powrót do natury”
Potrzeba autentyczności i robienia czegoś prawdziwego, co działa i co ma sens. Stąd nazwa „Powrót do Natury”. Zaczęło się od prostych eksperymentów, a potem pojawiło się przekonanie, iż możemy stworzyć coś naprawdę dobrego, bez chemii. Od 2014 roku produkujemy mydełka wyłącznie z tłuszczów roślinnych, spożywczych, z pierwszego tłoczenia, z oleju palmowego i kokosowego. Te surowce stanowią główną bazę, 98 procent całego składu i to one decyduje, czy mydło jest dobre. Reszta to dodatki: zioła, minerały, siarka, olejki oraz dziegieć, powstająca w wyniku suchej destylacji drewna bądź kory różnych gatunków drzew i krzewów. Bez porządnej bazy choćby najlepsze dodatki nic nie pomogą. A my tę bazę robimy sami – z tłuszczów, które są tak dobrej jakości, iż można je spożywać.
Na czym polega różnica między mydłem przemysłowym a tym z mydlarni?
Przemysł bazuje na standaryzacji i najtańszych surowcach. Wykorzystuje tłuszcze odpadowe, syntetyczne, łatwe do przetwarzania. U nas mamy wyłącznie tłuszcze spożywcze, a więc różnorodne i wymagające. Trzeba je gotować, próbować, dostosowywać, dlatego nasze mydła są zróżnicowane i komponowane manualnie. To nie tylko jest produkt, ale prawdziwa sztuka.
Klienci to doceniają?
Oczywiście, najbardziej ci z wrażliwą skórą. Oni od razu czują różnicę. Mydła nie uczulają, nie przesuszają skóry, nie zostawiają uczucia „ściągnięcia”. I to jest najlepsza reklama. Wie pani, przez lata w ogóle się nie promowaliśmy. Klienci sami przychodzili, polecali dalej. Dopiero teraz, gdy rynek się nasycił, ruszyliśmy z reklamą.

Ile rodzajów mydeł w tej chwili produkujecie?
Ponad 40. W kostkach, w płynie, z różnymi dodatkami ziołowymi, z błotem z Morza Martwego, minerałami i w różnych pojemnościach – od pół litra, aż po wersje 5-litrowe dla rodzin. Na każdy problem skórny coś się znajdzie. Mamy również środki do higieny intymnej, szampony w kostce. Staramy się sprostać oczekiwaniom naszych klientów.
Czy taka produkcja firmie się opłaca?
W sensie finansowym my nie jesteśmy konkurencją dla mydeł za trzy złote. Ale jest coraz więcej ludzi świadomych, którzy wolą kupić coś droższego, ale dobrego dla skóry. Mamy wiernych klientów. Nasze koszty produkcji są jeszcze na znośnym poziomie, bo nie korzystamy z gazu, oleju opałowego czy prądu do dogrzania kotłów z mydłem. Mamy stary kocioł parowy z lat 60. ubiegłego wieku, opalany drewnem, dlatego sobie radzimy. Kupujemy drewno odpadowe z Puszczy Kozienickiej, więc cały proces jest efektywny i ekologiczny. Taka energia jest pięć razy tańsza niż z gazu. Do tego nie emitujemy CO₂. Gdybyśmy używali gazu czy prądu do grzania kotłów z mydłem już dawno by nas nie było.
Kocioł sprzed kilkudziesięciu lat, to brzmi jak manufaktura.
I tak jest. Nasz kocioł parowy to potężna konstrukcja. Pancerna, kilkucentymetrowa blacha, jak w starych parowozach, ale sprawdza się do dziś. I nie zardzewieje po pięciu latach, jak nowoczesne „ekopiece”. Pracuje na wysokim ciśnieniu, pod nadzorem Urzędu Dozoru Technicznego. Dobrze działa. My nie robimy masówki, a każda partia to kilkadziesiąt kilo, gotowana, mieszana, testowana. Z wyjątkiem automatycznej mieszarki i wyciskarek do twardych mydeł, wszystko robimy manualnie. To jest sztuka, ale dzięki temu nasze produkty są naprawdę inne niż masówka.
Ile miesięcznie mydeł jesteście w stanie wyprodukować?
Przy sodowych – tych twardych – to kilka ton miesięcznie. Potasowe, płynne – nieco mniej, bo ten proces jest dłuższy. Płynne mydło powstaje przez półtora tygodnia. Nie używamy emulgatorów. Wszystko rozpuszczamy powoli, cierpliwie. W tej pracy trzeba dużo pokory, ale skala nie jest tu najważniejsza, tylko jakość. Mamy własne laboratorium, badamy każdą partię: tłuszcz niezmydlony, zawartość soli, pH. Choć po tylu latach już po zapachu wiem, czy wszystko dobrze wyszło.
Czy oprócz produkcji stricte mydlarskiej, wprowadzacie jakieś innowacje?
Tak. Współpracujemy z profesorem Leszkiem Stobińskim nad wykorzystaniem koloidów srebra. Nasze mydła z nanosrebrem miały świetne opinie – do momentu, gdy Unia wprowadziła od lutego 2025 przepis de facto blokujący możliwość stosowania koloidów poniżej 100 nanometrów w kosmetykach. Korporacje sobie z tym radzą, bo mają technologie do tworzenia dozwolonych dawek koloidów. Tracą na tym małe firmy. I – co gorsza – ludzie, którzy naprawdę potrzebują skutecznych, naturalnych środków pielęgnacji.
Takie nagłe zmiany bywają kłodą pod nogi?
Bywają, ale już się tym nie denerwuję. Kiedyś się wkurzałem – teraz rozumiem, iż to jest tylko gra interesów. My robimy swoje. jeżeli nie możemy sprzedawać jako kosmetyku – znajdziemy inną drogę. Robimy takie mydełka koloidowe dla zwierząt. Jakoś sobie radzimy.
Jakie wartości stoją za marką Mydlarni „Powrót do Natury”?
Harmonia, autentyczność i uważność. Ta dobra energia, którą wkładamy w produkcję mydeł zawsze do nas wraca. Nie mamy kredytów, nie mamy ciśnienia na zwiększanie dochodów. Wyznajemy filozofię, aby wszystko robić uczciwie, z sercem i z sensem. To nam się naprawdę opłaca.
Rozmawiała Jolanta Czudak