DOŁEK
W sobotę wieczorem wpadłem w psychiczny dołek. adekwatnie bez powodu, a taki jest najgorszy…
Wyjąłem z barku niedopite pół litra gruzińskiego koniaku, usiadłem przed lustrem i patrząc na moją smutną gębę, wychyliłem kilka kieliszków. Nic nie pomogło. Z wszystkich kątów mieszkania i świata spływały bezsensy i ani jednego sensu, choćby maleńkiego, którego można by się uczepić, wyleźć z dołka i poszybować w stronę jutra.
- Zapal naszą świecę! - usłyszałem za sobą.
To mój Cień obudził się nagle. Przyszedł w błazeńskiej czapce mnie rozweselić.
- Wylej to świństwo do zlewu i zatańczmy - powiedział. - Ale wyjdź najpierw z tego dołka, nie jest głęboki. W dołku tańczyć niewygodnie.
Zapaliłem świecę. Zatańczyliśmy bez muzyki.
- Możesz mi powiedzieć, po co ci ten sens? Naprawdę musisz go mieć? - spytał Cień, wielki, do samego sufitu…