Musisz mi to zwrócić, mamo

twojacena.pl 1 dzień temu

Weronika poznała swojego przyszłego męża na ulicy. Zaspała na egzamin. Przybiegła na przystanek, a tramwaj odjechał jej przed nosem.

– No cóż! – powiedziała, tupiąc nogą z irytacji. – Teraz na pewno się spóźnię.

– Panno, dokąd pani potrzebuje? – Obok zatrzymał się chłopak na rowerze. – Mogę panią podwieźć.

– Na rowerze? Żartuje pan? – spytała zirytowana.

– A co? I tak lepiej niż piechotą. Może pani czekać na następny tramwaj, ale kto wie, kiedy przyjedzie. – Patrzył na nią, czekając na odpowiedź.

Komórek wtedy jeszcze nie było, budki telefoniczne rzadko działały, taksówki nie dało się zamówić z ulicy. Co adekwatnie miała do stracenia?

– Będziemy choćby szybciej niż tramwajem, pojedziemy przez podwórka – dodał, nagląc ją do decyzji.

Weronika przygryzła wargę, walcząc z wątpliwościami, ale czas uciekał. Podeszła do roweru i usiadła bokiem na bagażniku.

– Niech pani się mocno trzyma – powiedział chłopak i odepchnął się od krawężnika. Rower, kołysząc się lekko, odjechał od przystanku. Weronika już chciała zeskoczyć, przestraszona, ale pojazd nabrał prędkości i jechał już równiej. Po dziesięciu minutach byli pod akademikiem medycznym. Weronika zeskoczyła.

– Dziękuję – powiedziała i zauważyła krople potu na skroniach chłopaka. – Ciężko było?

– Trochę – przyznał szczerze. – Jak masz na imię? – Siedział na rowerze, jedną nogę opierając o stopień schodów. Ich twarze były na tym samym poziomie.

– Weronika, a ty?

– Krzysztof. Powodzenia na egzaminie! – odparł i odjechał.

Weronika popatrzyła za nim i pośpieszyła na salę.

Kiedy podeszła do drzwi, pierwsi studenci już wchodzili.

Grupa podpierała ściany, wertując notatki. Weronika próbowała się uspokoić po przejażdżce, skupić na egzaminie. Drzwi się otworzyły, wypuszczając szczęśliwego Darka Nowaka z głupawym uśmiechem.

– Piątka? – spytała Weronika.

– Czwórka – odpowiedział radośnie i pomachał indeksem.

– Następny – wychyliła się asystentka stojąca przy stole z biletami. Spojrzała na Weronikę ze skupieniem. – Jeden wychodzi, drugi wchodzi. Nie będę wołać po raz drugi – powiedziała i zniknęła za drzwiami.

Studenci zawahali się. Weronika wzięła głęboki oddech i weszła. Wzięła z biurka bilet, przeczytała pytania i od razu wiedziała, iż zna odpowiedzi.

– Numer? – spytała asystentka.

– Trzynasty.

– Proszę wziąć kartkę i przygotować się. Kto gotowy? – rzuciła, spoglądając na pochylonych nad biurkami studentów.

– Ja – wyrzuciła z siebie Weronika.

Dokładnie zarysowana brew asystentki uniosła się.

– Pewna? Może jednak…

– Pewna – przerwała jej Weronika.

Asystentka spojrzała na profesora. Ten skinął głową, a Weronika podeszła do jego biurka.

– No i jak? – spytała koleżanka z roku, gdy Weronika wyszła.

– Świetnie! – odparła, ledwo powstrzymując radość.

– A komu odpowiadałaś?

– Profesorowi. Dobry humor mu dopisał – dodała i ruszyła do wyjścia.

Na zewnątrz czekał Krzysztof. Jego rower stał przy drzewie. Weronika zbiegła po schodach, ledwo dotykając stopami.

– Nie odjechałeś?

– Postanowiłem poczekać, spytać, jak poszło.

– Świetnie! – uśmiechnęła się.

– Jedziemy?

– Dokąd? – zmieszała się.

Dziś raczej nie wróci do książek, ale też nie planowała niczego z nieznajomym.

– Gdzie chcesz. Możemy popływać łódką albo do kina. Albo po prostu pospacerować.

– A nie pracujesz?

– Mam jeszcze tydzień urlopu – odparł.

Pływali łódką, potem wstąpili do kawiarni, a wieczorem siedzieli w chłodnym kinie. Żegnając się z Krzysztofem już o zmroku, Weronika zrozumiała, iż jest zakochana.

– Gdzie byłaś? Już się martwiłam. Jak poszło? – spytała matka, gdy tylko córka weszła. – Nie czas na harce. Oblejesz sesję, stracisz stypendium.

– Nie obleję – obiecała.

Rok później wzięli ślub. Był starszy, miał już pracę. Wynajęli maleńkie, zaniedbane mieszkanie. Byli w nim tak szczęśliwi!

Półtora roku później ojciec Krzysztofa zmarł na zawał podczas wykładu. Matka prawie oszalała z żalu. Straciwszy sens życia, włóczyła się po domu lub leżała na łóżku, wpatrzona w sufit.

Krzysztof, bojąc się o jej stan, zaproponował Weronice przeprowadzkę. Zgodziła się. Wracając wcześniej z uczelni, gotowała obiady, sprzątała. Matka patrzyła na nią ze zdziwieniem, jakby nie rozumiała, kto to.

Weronika podzieliła się obawami z mężem. Lekarz potwierdził – demencja. Rok później staruszka wyszła po kefir dla męża i potrącił ją samochód.

Zostali sami w dużym mieszkaniu. niedługo urodził im się syn. Żyli, kłócili się, godzili, wychowywali chłopca – aż nadszedł kryzys.

Krzysztof odsuwał się od niej. Coraz częściej mówił, iż ożenił się z wysportowaną dziewczyną, a teraz ma przed sobą otyłą ropuchę.

– Schudnij, zapisz się na siłownię. Zrób coś ze sobą. Manicure, nowa fryzura…

Weronika wiedziała, iż ma rację, ale bolało. Przecież on też nie młodnieje, ma już brzuszek.

– Wiesz, iż nie mogę mieć długich paznokci – pracuję jako dentystka.

Bała się, iż ma kogoś innego. Ale wracał na czas, nie jeździł w delegacje. A w sercu rosła trwoga.

W przeddzień jego urodzin zapytała, dla ilu osób ma przygotować stół.

– Nie mówiłem? W tym roku rezerwuję restaurację. Dyrektor zasugerował awans. Zaprosiłem go z żoną, nie mogę się skompromitować. Będzie tłum.

Zaskoczyło ją to. Zawsze gotowała świetnie, goście chwalili. Ale nie protestowała. Jego dzień, jego decyzja. Ale niepokój wzbierał.

Kupiła nową sukienkę, zrobiła makijaż. DawnWeronika spojrzała przez okno na bawiącego się wnuka i zrozumiała, iż choć życie nie potoczyło się tak, jak marzyła, wypełniło się czymś ważniejszym – cichą siłą, która pozwala przetrwać choćby najciemniejsze burze.

Idź do oryginalnego materiału