Włada poznała swojego przyszłego męża na ulicy. Zaspała na egzamin. Dopadła do przystanku, ale tramwaj odjechał jej przed nosem.
— No proszę! — powiedziała, tupiąc nóżką ze złości. — Teraz na pewno się spóźnię.
— Dziewczyno, a dokąd ci tak śpieszy? — Obok zatrzymał się chłopak na rowerze. — Mogę cię podwieźć.
— Na rowerze? Żartujesz? — odparła z irytacją.
— A co? Lepiej niż na piechotę. Albo będziesz czekać na tramwaj? Kto wie, kiedy przyjedzie. — Patrzył na nią, czekając na odpowiedź.
Telefonów komórkowych jeszcze nie było, miejskie budki rzadko kiedy działały, taksówki nie dało się złapać na ulicy. Co miała do stracenia?
— Dojedziemy choćby szybciej niż tramwajem, przez podwórka — przekonywał ją chłopak.
Włada przygryzła wargę, walcząc z wątpliwościami, ale czas uciekał. Podeszła do roweru i usiadła bokiem na bagażniku.
— Trzymaj się mocno — rzekł chłopak i odepchnął się od krawężnika. Rower chwiał się niepewnie, ale gwałtownie nabrał prędkości. Po dziesięciu minutach byli już pod akademikiem medycznym. Włada zeskoczyła z roweru.
— Dzięki — powiedziała, zauważając pot na skroniach chłopaka. — Ciężko było?
— Trochę — przyznał szczerze. — Jak masz na imię? — Siedział na rowerze, opierając jedną nogę o stopień schodów. Ich twarze były teraz na jednym poziomie.
— Włada, a ty?
— Krzysztof. Powodzenia na egzaminie! — zawołał i odjechał.
Włada popatrzyła za nim i ruszyła na egzamin.
Kiedy podeszła pod salę, pierwsi studenci już wchodzili.
Reszta stała oparta o ściany, wertując notatki. Włada starała się uspokoić po przejażdżce, skupić na egzaminie. Drzwi otworzyły się, wypuszczając zadowolonego Darka Kowalskiego z głupawym uśmiechem.
— Piątka? — spytała Włada.
— Czwórka — odparł z radością, machając indeksem.
— Następny — wyjrzała z sali laborantka siedząca przy stole z biletami. Jakoś dziwnie się na Władę patrzyła. — Jak jeden wyjdzie, od razu wchodzi drugi. Nie będę wołać — rzekła i zamknęła drzwi.
Studenci się zawahali. Włada wzięła głęboki oddech i weszła. Wzięła bilet ze stołu, przeczytała pytania i od razu wiedziała, iż jest przygotowana.
— Numer? — spytała laborantka.
— Trzynasty.
— Weź kartkę i idź się uczyć. Kto gotowy? — Laborantka spojrzała na pochylonych nad zeszytami studentów.
— Ja — wyrzuciła z siebie Włada.
Dobrze zarysowana brew laborantki uniosła się lekko.
— Pewna? Może…
— Pewna — przerwała jej Włada.
Laborantka spojrzała na profesora. Ten skinął głową, i Włada podeszła do jego stolika.
— No i co? — spytała koleżanka, gdy Włada wyszła z sali.
— Świetnie! — odparła, ledwo powstrzymując radość.
— A u kogo odpowiadałaś?
— U profesora. Dziś miał dobry humor — dodała i ruszyła w stronę schodów. Jej obcasy wesoło stukały po żeliwnych stopniach.
Włada wybiegła z budynku i zobaczyła Krzysztofa. Czekał na nią, oparty o rower.
— Nie odjechałeś?
— Postanowiłem poczekać. Jak poszło?
— Świetnie! — uśmiechnęła się.
— Jedziemy?
— Dokąd? — zmieszała się.
Dzisiaj raczej nie zacznie się uczyć do następnego egzaminu, ale nie miała też planów, tym bardziej z nieznajomym.
— Gdzie chcesz. Możemy popływać łódką, pójść do kina. Albo po prostu się przejść.
— A ty nie pracujesz?
— Mam jeszcze tydzień urlopu — odparł.
Najpierw popłynęli łódką, potem wstąpili do kawiarni, a na koniec zasiedli w klimatyzowanej sali kinowej. Żegnając się z Krzysztofem o zmroku pod domem, Włada zrozumiała, iż się zakochała.
— Gdzie byłaś? Już się martwiłam. Jak zdałaś? — spytała matka, gdy tylko córka weszła do mieszkania. — Nie czas na zabawę. Spójrz, oblężesz sesję, stypendium przepadnie.
— Nie obleję — obiecała Włada.
Rok później wzięli z Krzysztofem ślub. Był starszy, już pracował. Postanowili żyć na swoim i wynajęli małe, zaniedbane mieszkanie. Ale byli w nim tak szczęśliwi!
Półtora roku później ojciec Krzysztofa zmarł na zawał podczas wykładu. Był wykładowcą na uniwersytecie. Matka ledwo nie oszalała z rozpaczy. Straciwszy sens życia, włóczyła się po mieszkaniu albo leżała na łóżku, wpatrzona w sufit.
Bojąc się o jej stan, Krzysztof zaproponował Władzie, by się do niej wprowadzili, żeby ją wspierać. Włada oczywiście się zgodziła. Wracała z uczelni wcześniej niż Krzysztof, gotowała obiad albo sprzątała. Kiedy matka wchodziła do kuchni, patrzyła na Władę ze zdziwieniem, jakby nie rozumiała, kto to.
Włada podzieliła się podejrzeniami z mężem. Krzysztof zabrał matkę do lekarza. Obawy się potwierdziły. Na tle stresu po stracie męża u teściowej rozwijała się demencja. Rok później potrącił ją samochód. Wyszła po kefir, który jej mąż pił codziennie. Włada i Krzysztof byli w pracy.
Zostali sami w dużym mieszkaniu. niedługo urodził im się syn. Tak żyli. Kłócili się, godzili, wychowywali syna, aż nagle wszystko się rozpadło.
Włada czuła, iż Krzysztof ostatnio się od niej oddala. Coraz częściej mówił, iż ożenił się ze szczupłą dziewczyną, a teraz zamieniła się w grubą ropuchę.
— Może byś się odchudziła, poszła na siłownię. W ogóle powinnaś o siebie zadbać. Zrób paznokcie, zmień fryzurę…
Włada wiedziała, iż ma rację, ale i tak było jej przykro. On też nie wyglądał już jak dawniej, brzuch mu urósł.
— Wiesz, iż nie mogę mieć długich paznokci, przeszkadzałyby mi w pracy.
Martwiła się. Myślała, iż Krzysztof ma kogoś. Ale z pracy wracał na czas, nie jeździł w delegacje. Jednak niepokój wciąż w niej tkwił.
W przeddzień urodzin KrzW latach, które nadeszły, Włada nauczyła się odnajdywać euforia w małych rzeczach, a gdy patrzyła na swoje wnuki, wiedziała, iż mimo wszystko życie jej wynagrodziło.