**Dziennik, 15 maja 2023**
— Doktorze, proszę mówić wprost! — głos Haliny drżał, a palce wpiły się w blat stołu tak mocno, iż kostki zbielały. — Nie mogę dłużej czekać!
Mężczyzna za biurkiem powoli uniósł głowę. Światło lampy odbiło się w jego okularach, ukrywając wyraz oczu. Odłożył długopis i westchnął głęboko.
— Czternaście tygodni ciąży — wypowiedział spokojnie, jakby mówił o pogodzie.
Halina zastygła. Wydawało się, iż powietrze uciekło z jej płuc. Usta poruszyły się, ale nie wydały dźwięku.
— Jak… — w końcu wyszeptała, czując, jak gul w gardle rośnie. — To niemożliwe…
— Możliwe — doktor przycisnął dłonią kartę, patrząc na nią uważnie. — Naprawdę się nie domyślałaś?
Halina Nowak, smukła czterdziestopięcioletnia kobieta z krótką kasztanową fryzurą i zmęczonymi, ale wciąż błyszczącymi zielonymi oczami, nigdy nie sądziła, iż trafi do gabinetu ginekologa w klinice „Zdrowie+”.
Zawsze czuła głęboką niechęć do szpitali. Ostry zapach środków dezynfekujących, zimny metal stetoskopu, olśniewająco białe fartuchy lekarzy — wszystko to przywoływało wspomnienia macierzyństwa, które, jak sądziła, nigdy nie będzie jej dane. Ale lekarz rodzinny z przychodni przy ulicy Lipowej był nieugięty:
— Badania są obowiązkowe, Halino Stanisławo. W twoim wieku nie można zaniedbywać zdrowia.
I oto była tutaj. W dusznej sali z plakatami o zdrowiu kobiety, gdzie każdy szelest papieru brzmiał jak wyrok.
— Ale… jak? — Halina ścisnęła skronie, próbując zebrać myśli. — Ja i mąż… przecież…
Doktor pochylił się do przodu, splatając dłonie.
— Tak bywa. Gratuluję — w jego głosie przemknął ledwo zauważalny uśmiech.
Halina zamknęła oczy. W głowie przemknęło: „Mam czterdzieści pięć lat. Już prawie babcia. A teraz…”. Westchnęła, czując, jak łzy spływają po policzkach.
— Jaki wybór?! — Halina zerwała się, ściskając torebkę tak mocno, iż skórzany pasek wbił się w dłoń. Głos jej drżał, ale nie ze strachu — z gniewu. — Pan sugeruje, żebym… pozbyła się dziecka?
Lekarz odsunął się na krześle, jakby przestraszony jej tonem.
— Muszę przedstawić wszystkie opcje — mruknął, gwałtownie przeglądając kartę. — Wskazania medyczne, ryzyko wieku…
— Moje dziecko to nie „wskazanie medyczne”! — Halina szarpnęła drzwiami szafki, gdzie wisiało jej palto. — Będzie mnie prowadził inny lekarz. Ktoś, kto nie widzi w tym… błędu.
Lekarz uniósł brwi, ale tylko podał jej wyniki badań.
— Jak pani woli. Ale proszę wziąć witaminy, dla…
— Dziękuję — wrzuciła papiery do torby, choćby na nie nie patrząc. — Wystarczy mi dwadzieścia pięć lat czekania zamiast pańskich tabletek.
Drzwi zatrzasnęły się tak głośno, iż pielęgniarki na korytarzu drgnęły.
Telefon rozładował się dokładnie w chwili, gdy Halina wybierała numer męża. „Symboliczne” — pomyślała gorzko, patrząc na czarny ekran.
— Srebrne wesele za miesiąc… a teraz to. Jak mu powiedzieć?
Zamknęła oczy, przypominając sobie długie lata starań: niekończące się szpitale, wyjazdy do sanatorium „Sosnowy Dwór”, gdzie pachniało żywicą i nadzieją, choćby tę absurdalną wizytę u staruszki-znachorki na obrzeżach Białegostoku. Ta wtedy, żując jakieś korzonki, burknęła: „Dziecko przyjdzie, gdy przestaniecie czekać”. Oni wtedy z Piotrem śmiali się w samochodzie… A teraz…
— Boże — Halina roześmiała się przez łzy, kładąc dłonie na brzuchu. — A my już kupiliśmy bilety do Grecji na rocznicę…
Z głośnika nad głową leciały ogłoszenia o regulaminie. Gdzieś kapnęła woda z kranu. A w jej piersi, obok dawno zapomnianego strachu, zabiło coś ciepłego i dzikiego.
— Piotrek… on oszaleje z radości.
Wyprostowała fałdy płaszcza i ruszyła zdecydowanie do wyjścia.
— Muszę naładować telefon. I kupić test. Dziesięć sztuk. I jeszcze…
Myśli się plątały, ale jedna była jasna: to cud!
I niech prognozy lekarzy zostaną tam, gdzie ich miejsce.
Halina jechała zatłoczonym autobusem, przyciśnięta do szyby czyimś łokciem, ale choćby ścisk nie mącił jej myśli. W głowie kręciło się w kółko: „Piotr… Będzie taki szczęśliwy!”.
Oni z mężem dawno przestali mieć nadzieję. DzHalina przycisnęła dłoń do brzucha, uśmiechając się przez łzy, bo wiedziała już, iż prawdziwe szczęście nie przychodzi z wygody, ale z odwagi, by przyjąć nieoczekiwane dary życia.