Mop dla wszystkich: Historia Rodzinna

twojacena.pl 6 dni temu

Witek, jak zwykle, wszedł do mieszkania, rzucił klucze na półkę i ruszył prosto do kuchni. Marzena stała przy kuchence, mieszając jaglankę – ulubione danie ich dzieci. choćby się nie przywitał.

— Gdzie jest nasza mopka? — rzucił przez ramię, z chłodną irytacją w głosie.

— Jaka mopka? — zdziwiła się Marzena, próbując zrozumieć, o co chodzi.

— Najzwyklejsza. Żeby podłogi umyć. Bo już nie da się patrzeć, jak ten dom zaniedbałaś! — syknął i, nie czekając na odpowiedź, wyszedł.

Marzena stała nieruchomo, patrząc za nim. Nie mogła pojąć – co się stało? Gdzie podział się ten Witek, który kiedyś czule nazywał ją Marzenką i zmywał za nią naczynia?

Jeszcze niedawno było inaczej. Witek wracał z pracy, zdejmował marynarkę i od razu chwytał za odkurzacz. Nie dzielił obowiązków na „męskie” i „kobiece” – po prostu je wykonywał. Z miłością. Po kolacji przytulał Marzenę, namawiając ją, by odpoczęła, a sam zmywał.

Żyli wesoło. Imprezy, kino, spotkania z przyjaciółmi. Potem urodziła się córeczka – Witek promieniał. Dwa lata później przyszedł na świat syn. Wszyscy ich podziwiali: idealna para, złote dzieci, wzorowy związek.

— Marzenka, masz szczęście do męża — powtarzały koleżanki. — Tacy już się nie zdarzają.

Marzena wierzyła, iż ich miłość przetrwa wszystko.

Ale stopniowo się to zmieniło. Witek wracał coraz bardziej rozdrażniony. Siły go opuściły, czułość zniknęła.

— Dlaczego tu wszystko do góry nogami? — pytał. — Ja pracuję cały dzień, a ty nie możesz choćby obiadu ugotować? Co ty adekwatnie robiłaś?

Marzena próbowała tłumaczyć. Opowiadała, jak syn wylał na siebie kaszę, jak córka biegała za nim po mieszkaniu, jak potem musiała prać, suszyć i uspokajać. Ale Witek nie słuchał. Był zły. Zmęczony. Obcy.

Kiedyś kroiła cebulę i nie wiedziała, czy płacze z powodu ostrości, czy z bólu.

— Mama zawsze mówiła… — szepnęła. — Nie rozpieszczaj męża. Miłość miłością, ale nie wolno się poświęcać bez końca. Usiądzie ci na karku i choćby podziękować nie raczy.

A przecież była pewna, iż z Witkiem stworzeni są dla siebie. Czuła go. Rozumiała bez słów. Teraz jednak… to wszystko wydawało się iluzją.

A Witek, widząc, iż Marzena nie protestuje, tylko utwierdził się w przekonaniu, iż to ona zawiniła. Jej milczenie było dla niego dowodem „winy”. Zaczął grać rolę sędziego. Marzena czuła, iż jej świat się rozpada.

Ale los postanowił dać im szansę.

Zadzwonili z pracy. Zwolniło się stanowisko, na które od dawna chcieli zatrudnić Marzenę. Wyższa pensja, lepsze warunki. Koleżanka odeszła na emeryturę. jeżeli się zgodzi – praca jej.

Matka obiecała pomóc z dziećmi, dopóki nie pójdą do przedszkola. Marzena, pełna nadziei, poszła do fryzjera, zmieniła garderobę. Postanowiła wrócić do siebie.

Tymczasem Witek… stracił pracę. Firma upadła. Był zagubiony, ale udawał, iż wszystko pod kontrolą:

— Z dziećmi damy radę, nie martw się. Wysyłam CV, sprawdzam oferty. W ostateczności poprosimy twoją mamę.

Marzena nie kłóciła się. Wspierała go – po raz pierwszy od dawna – spokojnie i stanowczo.

Dwa tygodnie zajęło jej wdrożenie w nową pracę. W domu niby wszystko szło swoim torem. Ale po miesiącu zauważyła – jest brudniej, pranie leży nieposkładane, dzieci marudzą. A Witek stał się nerwowy. Spokojnie zauważyła:

— Widzę, iż trochę odpuściłeś. Ja pracuję, zarabiam, a w domu chaos.

Jej głos był łagodny, ale wyraźny. Nie obraźliwy – pouczający. I Witek opuścił głowę. W końcu zrozumiał.

— Marzenka… Byłem głupi. Dopiero teraz widzę, co musiałaś znosić… — przyznał wieczorem. — Rano dzieci się pokłóciły o zabawkę. Gdy je godziłem, kasza wykipiała. Musiałem robić jajecznicę – Kacper nie chciał jeść. Gdy myłem płytę, Zosia rozlała mleko. A tu nagle dzwonek – rozmowa rekrutacyjna. Wyszedłem w popłochu, w tym śmiesznym fartuchu… Ale wiesz co? Dostałem pracę. Za tydzień zaczynam. Twoja mama może jeszcze z nimi zostać?

Marzena skinęła głową. W jej oczach pojawił się spokój – ten, który przychodzi, gdy w domu wreszcie wszystko układa się jak trzeba.

Teraz wiedziała – on zrozumiał. Przeżył to na własnej skórze. Nie będzie już mówił o mopce. Będzie doceniał. Nie z musu – tylko z własnego doświadczenia.

Wieczorem siedzieli razem, pijąc herbatę. Zosia rysowała przy stole, Kacper budował wieżę z klocków.

Marzena spojrzała na męża. Po raz pierwszy od dawna uśmiechnęła się.

On złapał jej wzrok.

— Przepraszam, iż byłem ślepy — szepnął. — Mogę jutro ugotować obiad?

— Możesz — uśmiechnęła się Marzena. — Tylko mopki już nie tykaj. Od dziś to mój symbol władzy.

Roześmiali się oboje. I po raz pierwszy od bardzo dawna – naprawdę razem.

I tak otóż okazało się, iż czasem trzeba samemu przejść przez trudności, by zrozumieć, jak ciężko było drugiej osobie.

Idź do oryginalnego materiału