**Dziennik**
Dziś usłyszałam słowa, które przebiły mnie jak nóż. *„Musisz szanować moje prawa!”* — powiedział mój syn, nie wiedząc, jak łatwo zranić serce matki.
Był to chłodny październikowy wieczór. Zwinęłam się w ciepły szlafrok i postawiłam na stole talerz gorących pierogów. W pokoju unosił się zapach świeżo upieczonego ciasta, a przez okno wdzierał się jesienny wiatr. Wszyscy zasiedli do kolacji, by rozgrzać się herbatą i zapomnieć o wilgoci za oknem.
Mój dziesięcioletni synek, Tymek, usiadł w milczeniu, wziął pieroga, ale niemal nie jadł — tylko dłubał widelcem w nadzieniu i marszczył brwi. Spojrzenie miał ciężkie, jakby przez cały dzień nosił w sobie jakąś istotną tajemnicę.
— Co się stało, kochanie? — spytałam, siadając obok. — Jesteś taki zamyślony. W szkole coś się wydarzyło?
Chłopiec odłożył widelec i odpowiedział:
— Przyszedł dziś do nas pan policjant. Mówił, iż dzieci też mają prawa. I iż rodzice często je łamią.
Uniosłam brwi zaskoczona:
— Naprawdę? I co takiego opowiadał?
— Wiele rzeczy — odparł Tymek z powagą. — Na przykład, iż nie wolno mnie zmuszać do rzeczy, których nie chcę. Że wy z tatą musicie szanować moją prywatność. A ja, między nami mówiąc, mam swoje życie osobiste! I mam prawo spędzać czas, jak tylko zechcę.
— Prywatne życie? — powtórzyłam, ledwo powstrzymując uśmiech.
— Tak! — skinął pewnie. — Na przykład chcę grać po szkole na komputerze, a ty każesz mi odrabiać lekcje. To łamanie mojej wolności! A jak krzyczysz, gdy nie chcę jeść brokułów? Pan powiedział, iż to przemoc psychiczna! A pas? Wiesz przecież, iż to już przestępstwo! Mogą mnie choćby zabrać z domu, jeżeli będę chciał.
Milczałam. Stałam, opierając się o blat, i patrzyłam na niego, jakby to był ktoś obcy. Pamiętałam go jako malutkiego chłopca, który przytulał się do mnie, gdy było mu smutno, który płakał w nocy, a ja czuwałam przy nim, licząc każdy jego oddech. A teraz stał przede mną „obywatel z prawami”.
— A nauczycielki się nie boisz? — zapytałam ciszej. — jeżeli zostawi cię po lekcjach, też wezwiesz policję?
— Oczywiście! To przetrzymywanie wbrew prawu. Mogę zgłosić. Niech też przestrzega moich praw.
— A jeżeli ją zamkną? Nie będzie ci szkoda?
— Będzie… — na chwilę zadrżało mu w głosie. — Ale… niech nie łamie zasad!
Westchnęłam, odwróciłam się do zlewu i zaczęłam zmywać naczynia. Wtedy Tymek chwycił kartkę i coś gwałtownie zapisał. Podbiegł i podał mi notatkę.
Dziecinnym, ale stanowczym pismem było napisane:
**„Rachunek za usługi: sprzątanie pokoju – 20 zł, wyprowadzanie psa – 10 zł, zakupy – 8 zł. Razem: 38 zł tygodniowo. Zaległość z zeszłego tygodnia: 50 zł.”**
Opadłam na krzesło. W gardle ścisnęło mi się tak mocno, iż ledwo oddychałam. Poczułam, iż rośnie między nami mur. Wzięłam inną kartkę i zaczęłam pisać. Litery drżały. W pewnym momencie choćby się roześmiałam, ale zaraz łzy napłynęły mi do oczu. Gdy skończyłam, złożyłam kartkę i podałam synowi.
Chłopiec zaczął czytać. Było tam napisane:
**„Usługi: nieprzespane noce – bezcenne, pranie, sprzątanie, gotowanie – codziennie, niepokoje – bez miary. Wywiadówki, wizyty u lekarza, rozbite kolana, łzy, strachy, radości, pierwsze kroki, pierwsze słowo. Modlitwy, gdy chorowałeś. Serce, które oddałam tobie. Za darmo. Bo cię kocham.”**
Tymek stał nieruchomo. Nagle rzucił mi się na szyję, przytulił mocno i szepnął:
— Przepraszam, mamo… Chciałem tylko udawać dorosłego. Nie wiedziałem, iż to cię zaboli…
Przygarnęłam go, pocałowałam w czubek głowy i powiedziałam cicho:
— Wiesz, synku… prawa są ważne. Ale miłość i szacunek znaczą więcej. Być rodziną to troszczyć się o siebie nie za zapłatę, ale dlatego, iż tak każe serce.
Tego wieczoru siedzieliśmy razem, przytuleni. Za oknem szalał wiatr, ale w domu było ciepło. Bo znów — naprawdę — byliśmy razem.