Moje miasto B.

wojciechmajkowski.wordpress.com 1 miesiąc temu
Zdjęcie: Milton Ha


Moje miasto B.
(W Centrum im. Kazimierza Hoffmana)

Pierwszego grudnia 1989 roku, w piątek, podpisałem umowę o pracę w Bydgoskich Zakładach Papierniczych. Był to zarazem mój pierwszy dzień jako obywatela miasta Bydgoszczy, do którego zaniosło mnie „za chlebem”, po nieomal trzydziestu latach mieszkania w rodzinnej Łodzi. Wprost z uczelnianej katedry mechaniki, która nie odwzajemniła mojej miłości do nauki, gdzie pozostawiłem mój rozpoczęty doktorat, by rzucić się w ramiona przemysłu papierniczego i dalszych nieodgadnionych, a czekających mnie ścieżek kariery zawodowej.

Drugiego grudnia 1989 roku był to mój pierwszy dzień w Bydgoszczy, wolna sobota. Może gdybym miał więcej odwagi, gdybym wiedział, może zjawiłbym się na tym spotkaniu, dzierżąc w ręku kilka zapisanych zeszytów z moimi wierszami z wczesnego okresu twórczości, z nadzieją iż ktoś spojrzy, zainteresuje się, doceni albo rzetelnie skrytykuje i powie wprost, bym sobie to całe moje pisanie zwyczajnie odpuścił. Życie potoczyło się jednak innym torem i kiedy Kazimierz Hoffman zaczynał swoje prezesowanie, ja odłożyłem zapisane zeszyty na półkę. Na nieomal 20 lat.

Wróciłem do regularnego pisania w 2009 roku. Pierwszy wiersz, w którym odważyłem się rozliczyć z moich relacji człowiek-miasto rodzinne, a człowiek-miasto życia, napisałem dopiero dziesięć lat później, w 2019 roku. I ten wiersz proponuję Państwu dzisiaj jak pierwszy.

Z cyklu: Ziemia obiecana. Bydgoszcz.

Nie miałem serca
W nawiązaniu do XII części „Kwiatów Polskich” Juliana Tuwima

Nie miałem serca dla Bydgoszczy,
gdy opuszczałem miasto Łódź.
W mej głowie przecież ciągle gościł
Tuwim, Grand Hotel, łódzki smród.
Piotrkowska prosta niczym strzelił.
Na Rzgowskiej pod asfaltem bruk.
Ostatni wiersz tamtej niedzieli,
że wrócę, jeżeli będę mógł.

A potem strach, iż bezpowrotnie,
że zatrzaśnięte jakieś drzwi.
I postać, która stoi w oknie
lecz nie wiem, czy to byłaś ty.
Po drodze wiatr, co wpadał oknem,
wywiewał resztki łódzkich mar.
Zaś droga prosta wiodła okręt
mojego auta w poprzek fal.

Falował dróg krajobraz ostry,
a we mnie tylko smutek, żal.
Nie miałem serca dla Bydgoszczy
ale jechałem, w dal i w dal.
Tak opuściłem moje miasto,
jak kiedyś Tuwim. Żegnaj Łódź!
Łódź nie zapłacze, iż ją rzucam.
Tuwim opuścił. Jam też mógł.

Dziś, gdy w Bydgoszczy trudniej zasnąć,
Łódź woła nocą: „Do mnie wróć!”
Gdy wtedy bywa tu za ciasno,
wybieram czasem jedną z dróg,
co wyprowadza mnie za miasto,
nad Brdę, nad Wisłę, choćby nów.
Gdzie trzcinowiska. Cicho, pusto.
Gdzie szukam całkiem nowych słów.

© Wojciech Majkowski

W zeszłym roku obchodziłem mały jubileusz. Po cichu, bez fanfar i jednoosobowo, minęło bowiem 45 lat od napisania przeze mnie pierwszego wiersza, choć tak po prawdzie 25-lecie twórczości. Znajoma poetka z Sieradza, Maria Duszka, w przesłanym do mnie tomiku, szczególnie podkreśliła wtedy jeden ze swoich wierszy, choć bez związku z moim jubileuszem. Wiersz zatytułowany „Dworzec w B.” oznaczyła odręcznie dopisując, iż chodziło jej o dworzec w Bydgoszczy. Przeczytam Państwu te trzy linijki, bo w jakimś sensie one trochę określają mój nastrój ducha, jaki mi towarzyszył jeszcze do niedawna.

Maria Duszka, ze zbioru wierszy pt. „Hanami” wiersz z 2020 roku, zatytułowany „Dworzec w B.”

Dworzec w B. (z dopiskiem odręcznym Bydgoszczy)

Deszcz
Kilkoro Ukraińców
Jedna żebrząca kobieta
I dwa żebrzące gołębie

2020

Ten wiersz jest jakby podsumowaniem moich pierwszych 30 lat po przeprowadzce z Łodzi do Bydgoszczy. Przez wiele lat czułem się trochę jak uchodźca, obcy w obcym mieście, żebrzący o uwagę świata zewnętrznego, a jednak ciągle wyalienowany. Trochę przez życie zawodowe i rodzinne, bardziej na własne życzenie. Jak to u introwertyków. Na bazie tych przemyśleń, trochę w odpowiedzi na wiersz Marylki, napisałem ten wiersz:

Z cyklu: Ziemia obiecana. Bydgoszcz.

człowiek z Ł.

żebrzący o uwagę człowiek z Ł.
na peronie dworca w B.
bezskutecznie przeszukuje
rozkład jazdy

do Ł.
bez przesiadki na tamto życie
wrócić już nie potrafi

© Wojciech Majkowski

Tym wierszem zapisałem wtedy, iż definitywnie po trzydziestu czterech latach stałem się człowiekiem z miasta B. To tutaj w Bydgoszczy, urodził się mój drugi syn, obaj synowie ukończyli szkoły, ożenili się, urodziły się wszystkie z czworga moich wnucząt. Właśnie dzisiaj rano urodziła się Liliana Helena, moja trzecia wnuczka. I tak sobie myślę, iż ukochane, rodzinne miasto Ł., to już nie jest jedyne moje miasto. Jest nim także Bydgoszcz.

Ostatni wiersz, jaki chciałbym Państwu dzisiaj zaproponować, to wiersz najnowszy, napisany specjalnie na dzisiejsze spotkanie. Tym wierszem ostatecznie przyznaję, iż dojrzałem wreszcie do akceptacji tego co mam, do spokoju ducha, do pisania takiej, a nie innej poezji. Również do tego, by wreszcie wyjść „do ludzi” i się z Państwem częścią tego co napisałem podzielić. Najmniejszym ułamkiem tego, co zawarłem w tysiącach napisanych wierszy, w setkach felietonów, w opowiadaniach, poematach czy kilku powieściach. A jeżeli nie, jeżeli to tylko adekwatne do pory roku ochłodzenie emocji przynależne bardziej z racji mojego wieku, to przyjmuję je z pokorą. Ze świadomością, iż choćbym pisał do skończenia świata lub jeden dzień dłużej, o wszystkim nie napiszę. Ani ja, ani nikt inny, choćby próbował. I o tym jest ten ostatni wiersz.

Z cyklu: Ziemia obiecana. Bydgoszcz.

Moje miasto B.

Naciągnąłem na blejtram wiersza płótno życia.
Osnowa w nim wytrzymała. Len i bawełna.
Jedynie wątek delikatny. Jedwabny.
Jak wyśpiewane pieśni, jak zapisane liryki.

Położyłem na płótnie grunt z pogubionych słów.
Biały jak niezapisana karta dokonań.
Jedną warstwę, potem drugą.
Starannie, żeby nie wydobyły się spod spodu
liryki niedoskonałe, pieśni niewyśpiewane.

Stanąłem z piórem w ręku,
by zapisać niczym nieskalaną połać płótna
ostatnim, najlepszym z moich wierszy.
Wtedy je zobaczyłem.

Moje miasto.

Teraz stoję naprzeciw pustego płótna
i nie pisząc niczego wypełniam je w myślach wierszem.
Tym wierszem.

Bydgoszcz, 10 grudnia 2024 r., w bydgoskim Centrum im. Kazimierza Hoffmana.

© Wojciech Majkowski

Milton Ha
Idź do oryginalnego materiału