**Dziennik**
Gdy wyszłam za męża, Szymon miał zaledwie sześć lat. Jego matka odeszła, gdy miał cztery – bez pożegnania, bez telefonów, po prostu zniknęła w środku mroźnej lutowej nocy. Mój mąż, Marek, był złamany. Poznaliśmy się rok później, oboje próbując poskładać swoje życie na nowo. Kiedy się pobraliśmy, nie chodziło tylko o nas dwoje. Chodziło też o Szymona.
Nie urodziłam go, ale od momentu, gdy wprowadziłam się do tego małego domu ze skrzypiącymi schodami i plakatami piłkarskimi na ścianach, byłam jego. Jego macochą, tak – ale też jego budzikiem, robiącą kanapki z masłem orzechowym, partnerką do projektów z przyrody i tą, która w środJej oczy zaiskrzyły się łzami, gdy patrzyła na nich tańczących, wiedząc, iż bez względu na wszystko, zawsze będzie dla niego mamą.