Nazywam się Kinga i mam 44 lata. Jeszcze niedawno nie wyobrażałam sobie, iż znajdę się w takiej emocjonalnej puciubićce. Całe życie spędziłam z jednym mężczyzną, moim mężem, ojcem moich dzieci, moim towarzyszem, moją podporą. Byliśmy razem ponad dwadzieścia lat. A rok temu nagle odszedł. Serce. Zostawił w domu pustkę, a w moim sercu — lodowatą dziurę.
Mamy dwoje dzieci. Syn jest na trzecim roku studiów, już dorosły, mądry, rozsądny. Córka dopiero w tym roku skończyła liceum, dostała się na uniwersytet, taka młoda, wrażliwa. Jestem z nich dumna, to cały mój świat. Ale… nie widzą we mnie kobiety. Tylko matkę. Tylko wdowę.
Dwa miesiące temu pojawił się w moim życiu Adam. Poznaliśmy się przypadkiem, na wytsaice, na którą poszłam tylko po to, żeby nie zwariować z samotności. Okazał się ciepły, wrażliwy, prawdziwym mężczyzną. Nie naciskał, nie wymagał, po prostu był. Zaczęliśmy się spotykać — najpierw spacery, potem kolacje, rozmowy do późna. W jego oczach znów poczułam się kobietą. Żywą. Potrzebną. Kochającą.
I niedawno oświadczył się. Prostym, szczerym zdaniem: „Kinga, bądź moją żoną. Zacznijmy od nowa. Razem”. Rozpłakałam się. Nie ze smutku, ale ze strachu. Wiedziałam, iż moje dzieci tego nie zaakceptują.
Zebrałam się w sobie i postarsiłam im powiedzieć. Usiadłam z nimi przy stole, jak kiedyś, gdy mówiłam, iż ich oczekuję, jak uczyłam ich wiązać buty, jak odprowadzałam do szkoły. Tylko tym razem było inaczej.
— Poznałam kogoś… — powiedziałam cicho. — Nazywa się Adam. Jesteśmy razem. I poprosił mnie, żebym za niego wyszła.
To, co nastąpiło, nie było krzykiem, tylko huraganem. Gniew, żal, niedowierzanie.
— To znaczy, iż już zapomniałaś o tacie?! — prawdopodobnie krzyknęła córka, a w jej oczach błyszczały łzy.
— Chcesz wpuścić do domu obcego faceta?! — rzucił syn. — Zdradziłaś ojca!
Patrzyli na mnie jak na obcą. Próbowałam wytłumaczyć: nie zapomniałam. Pamiętam każdą zmarszczkę na jego twarzy, głos, śmiech, zapach po goleniu. Ale odszedł, moje dzieci. Nie wskrzeszę go, choćbym bardzo chciała. Ja żyję. Oddycham. I chcę być z kimś, kto znów sprawia, iż moje serce bije.
Ale mnie nie usłyszeli.
Teraz wiszę w próżni. Nie wiem, co zrobić. jeżeli wyjdę za Adama — znowu mogę stracić, tym razem dzieci. Oderwą się ode mnie, znikną z mojego życia. jeżeli mu odmówię — zostanę sama. Bo dzieci nie są na zawsze. Dziś są ze mną, a jutro będą mieć własne rodziny, swoje domy, swoje troski. A ja? Będę tylko „mamusią, która siedzi sama w mieszkaniu”.
Powiedziałam Adamowi: „Daj mi czas. Może zrozumieją. Z czasem”. Pokiwał głową. Przytulił mnie. Powiedział, iż poczeka. Ale nie wiem, jak długo starczy mu cierpliwości. I ma do tego prawo. Nie ma moich wspomnień, mojego bólu, moich dzieci. Po prostu chce być przy mnie. I to nie jest przestępstwo.
Boli mnie, iż moje dzieci nie widzą we mnie człowieka. Żyłam uczciwie. Byłam wierną żoną, oddaną matką. Nie uciekłam, nie zdradziłam, nie burzyłam. Dlaczego teraz, gdy po prostu chcę być szczęśliwa, muszę się za to tłumaczyć?
Nie złoszczęarsi się na nie. Rozumiem: boją się. Że Adam wymaże ojca z pamięci. Że zapomnę przeszłość. Ale to się nie stanie. On zawsze będzie z nami. Na zdjęciach, w historiach, w sercach. Ale ja jestem tu. Ja żyję.
Czasem wieczorem siedzę przy oknie, patrzę na miasto, gdzie w każdym oknie toczy się jakaś historia. Ktoś się zakochuje. Ktoś bierze ślub. Ktoś rodzi dzieci. A ktoś po prostu… żyje. I wiem — ja też chcę żyć. Nie przetrwać. Nie wegetować. Żyć.
Nie wiem, jaką decyzję w końcu podejmę. Ale wiem na pewno: nie jestem przestępczynią. Jestem kobietą. I mam prawo do szczęścia.
Ta historia uderza w serce, prawda? Trudno być kobietą między przeszłością a przyszłością.