„To mój samochód i ja decyduję, komu go pożyczę!” — oświadczyła teściowa.
Mój mąż, Aleksander, i ja jesteśmy młodym małżeństwem — mamy za sobą zaledwie trzy lata wspólnego życia. Mieszkamy w niewielkim miasteczku pod Poznaniem, gdzie każda złotówka się liczy. Wzięliśmy kredyt na mieszkanie i teraz staramy się go spłacać, oszczędzając na wszystkim. Życie byłoby łatwiejsze, gdyby nie jeden błąd, który Aleksander popełnił przed naszym ślubem. Razem ze swoją matką, Ireną Władysławówną, złożyli się na samochód, wydając lwią część oszczędności. Auto zarejestrowano na nią, a ona obiecywała, iż będzie nam je oddawać, gdy tylko będziemy potrzebować. Te obietnice okazały się puste, a my wpadliśmy w pułapkę, z której do dziś nie możemy się uwolnić.
Za każdym razem, gdy potrzebujemy samochodu, Irena Władysłówna ma tysiąc wymówek. Albo wyjechała na działkę, albo do przyjaciół, albo niby oddała auto do warsztatu i „zap wypad. „Przecież są autobusy, jedźcie nimi!” — rzuca, choć prosimy o samochód z wyprzedzeniem, tydzień, a choćby dwa wcześniej. jeżeli cudem uda nam się go dostać, teściowa dzwoni co chwilę: „Kiedy oddacie? Gdzie jesteście? Dlaczego tak długo?” Nie dlatego, iż pilnie potrzebuje auta — po prostu woli, gdy stoi pod jej oknami. To nie pomoc, ale udręka, a każda taka sytuacja rani mnie jak nóż.
Jednocześnie Irena Władysłówna nie waha się brać od nas pieniędzy na utrzymanie samochodu. „Skoro też korzystacie, płaćcie!” — stwierdza. Ubezpieczenie, naprawa zawieszenia, wymiana opon — wszystko kosztuje nas pieniądze. Wrzuciliśmy już w to auto więcej, niż było warte, ale praw do niego nie mamy. Proponowałam Aleksandrowi, żeby przestać płacić i zacząć zbierać na własny samochód. jeżeli teściowa tak ceni swoje auto, niech sama je utrzymuje! Ale Aleksander wahał się, nie chciał kłócić się z matką. Widziałam, jak miota się między mną a jej kaprysami, a to tylko pogłębiało moją rozpacz.
Niedawno nasze finanse nieco się ustabilizowały, więc postanowiliśmy zrobić remont w mieszkaniu. Nic wielkiego — tylko odświeżyć ściany i podłogi. Żeby zaoszczędzić na transporcie, chcieliśmy pojechać po materiały samochodem teściowej. Jak zwykle, uprzedziliśmy ją wcześniej. Gdy przyjechaliśmy po klucze, pod domem było pusto. Ireny Władysławówny nie było — wyjechała do znajomej do sąsiedniego miasta. Aleksander nie wytrzymał. Zadzwonił do matki i po raz pierwszy na nią nakrzyczał: „Znowu nas zawiodłaś! Ile można?” W odpowiedzi teściowa wybuchnęła: „To mój samochód i ja decyduję, komu go pożyczę! Nie macie prawa mi rozkazywać! A to, iż płacicie, jest normalne, skoro z niego korzystacie!” Jej słowa były jak policzek. Ale wtedy coś w Aleksandrze pękło. Odrzekł zimno: „Od teraz nie dasz ani grosza”.
Nadeszła pora wymiany opon na zimowe. Jak w zegarku, Irena Władysłówna zadzwoniła, żądać pieniędzy. Aleksander przypomniał jej jej własne słowa: „Skoro to twój samochód, to i ty się nim zajmij”. Wpadła we wściekłość, oskarżając nas o niewdzięczność, ale mąż po prostu się rozłączył. Po raz pierwszy postawił ją w miejscu, co przyniosło mi ulgę. Wreszcie będziemy mogli zbierać na własne auto, nie wydając pieniędzy na cudze. Ale euforia mąci ból — Aleksander pokłócił się z matką, a ta rysa na ich relacji boli. Nienawidzę konfliktów, ale ile można znosić jej egoizm?
Serce ściska się z bezsilności. Aleksander i ja harujemy, by spłacić kredyt, budujemy wspólne życie, a teściowa widzi w nas tylko portfel na potrzeby swojego samochodu. Jej obietnice były kłamstwem, jej troska — pustym frazesem. Mam dość ciągłego poczucia obowiązku za coś, co nigdy nie było nasze. Aleksander zrobił krok ku naszej wolności, ale boję się, iż ta kłótnia z Ireną Władysławówną to dopiero początek. Nie należy do tych, którzy się poddają, a jej słowa „to mój samochód” wciąż brzmią mi w głowie jak ostrzeżenie. Ale przysięgam: wyrwiemy się z tej zależności, choćby jeżeli przyjdzie nam przejść przez ogień. Nasza rodzina zasługuje na więcej i nie pozwolę, by teściowa odebrała nam przyszłość.