Drobny deszcz ciął po twarzy, wpadając do oczu. Kinga wlokła się, marząc, by jak najszybciej znaleźć się w domu. W głowie mgła, myśli rozłaziły się jak stara, podarta prześcieradło. Omijając kolejną kałużę, niemal poślizgnęła się na rzadkim błocie przy krawędzi chodnika. „Dość tych fanaberii. Nie jestem już dziewczynką. Czas przestać nosić buty na obcasach.”
Wreszcie i dom. Kinga otworzyła drzwi z kodem do klatki schodowej. W nos uderzyło suche, zakurzone ciepło od kaloryfera, który od początku wiosny grzał na pełną moc. Żeby tak zimą… Winda powoli wwiozła ją na szóste piętro. „Czyżbym chorowała? Zupełnie nie mam siły” – pomyślała, opierając się o ścianę kabiny.
W przedpokoju bezładnie osunęła się na pufę, przytuliła plecami do ściany i przymknąłZamknęła oczy, a gdy je otworzyła, zobaczyła, jak świat wokół niej powoli rozpuszcza się w deszczu, pozostawiając tylko ciepły dotyk dłoni syna, który ściskał jej dłoń i szeptał: „Wszystko będzie dobrze, mamo.”