– Nie mów tak o mojej matce! – Olgierd uderzył pięścią w stół, aż podskoczyły filiżanki. – Ona całe życie dla nas się stara!
– Stara? – Marzena odwróciła się od kuchenki, wymachując chochlą. – Twoja mamusia znów zabrała klucze i przyszła bez zapowiedzi! Byłam w szlafroku, włosy nieuczesane! A ona mi tu wykłada o porządku w domu!
– Co się z tobą dzieje? Wcześniej kochałaś Helenę Kaczmarek…
– Wcześniej byłam naiwną durną! – głos Marzeny zadrżał z gniewu. – Myślałam, jaka wspaniała teściowa mi się trafiła. A okazało się, iż tylko śledzi każdy mój krok!
Helena Kaczmarek zastygła w progu kuchni, słysząc tę rozmowę. W rękach trzymała paczuszkę z pierogami – upiekła je rano, chcąc uraczyć dzieci. Serce ścisnął ból. Czyżby naprawdę przeszkadzała? Czy Marzena tak bardzo jej nienawidzi?
– Mamo? – Olgierd odwrócił się, ujrzawszy matkę w drzwiach. – Długo stoisz?
– Ja… – Helena spojrzała zmieszana na synową, potem na syna. – Przyniosłam pierogi. Z kapustą, wasze ulubione.
Marzena odwróciła się do kuchenki, jej ramiona zesztywniały. Zapadło ciężkie, kłopotliwe milczenie.
– Mamo, wchodź, – Olgierd sięgnął po krzesło. – Napijemy się herbaty.
– Nie, lepiej… pójdę do domu, – cicho powiedziała Helena, stawiając paczuszkę na stole. – Widocznie przychodzę nie w porę.
Odwróciła się i szybkim krokiem wyszła, starając się nie pokazać, jak ją to zabolało. Za plecami słyszała stłumione głosy syna i synowej, ale nie chciała rozróżniać słów.
W domu Helena usiadła przy oknie z filiżanką wystygłej herbaty. Jak to się stało? Kiedy Olgierd przyprowadził Marzenę na zapoznanie, od razu polubiła tę dziewczynę. Taka milutka, skromna, z dobrymi oczami. I Marzena wydawała się wtedy szczera, nazywała ją mamą, radziła się w sprawach domowych.
A teraz? Czyżby naprawdę wtrącała się nie w swoje sprawy? Może rzeczywiście zbyt często do nich wpada? Ale przecież mieszkają w bloku obok, tylko przez podwórko przejść. I wnuczka zobaczyć się chce, swojego Jacka.
Sala wibrowała wieczorem. Marzena.
– Heleno Kaczmarek, mogę do pani wpaść? Sama…
– Oczywiście, kochanie, proszę.
Marzena przyszła czerwona, zapłakana. Usiadła naprzeciw teściowej, zaciskając dłonie w pięści.
– Chciałam przeprosić, – zaczęła chaotycznie. – Za to, iż rano… Przy Olgierdzie… Nie powinnam tak.
– Marzenko, a co się stało? – Helena pochyliła się ku synowej. – Ciężkie dni?
– Wszystko jakoś się spiętrzyło, – Marzena otarła oczy rękawem. – W pracy redukcje, nie wiem, czy mnie zostawią. Jacek choruje trzeci tydzień, lekarze nic konkretnego nie mówią. A Olgierd… on nie widzi, iż jestem na krawędzi. Praca, dom, dziecko… A tu pani wpada, a ja niegotowa, nieogarnięta…
– Ojej, córeczko, – Helena przysunęła się bliżej, objęła Marzenę za ramiona. – Po co ty się przejmujesz sprzątaniem? Przecież nie jestem obcą kobietą, jestem rodziną.
– Właśnie o to chodzi, – szlochała Marzena. – Pani jest wzorową gospodynią, u pani zawsze porządek, gotuje pani doskonale. A ja obok pani czuję się do niczego.
Helena spojrzała na synową ze zdziwieniem.
– Marzenko, co ty wygadujesz? Jaka do niczego? Jesteś wspaniałą żoną i matką. A dom… Co oznacza dom, gdy dziecko chore i praca się wali.
– Naprawdę pani nie potępia? – Marzena podniosła zapłakane oczy.
– Skądże. Ja sama przez to przechodziłam, gdy Olgierda wychowywałam. Pamiętam, jak miał ospę, temperatura pod czterdzieści, ja nie spałam tydzień. A teściowa przychodzi, widzi nieumyte naczynia i zaczyna mnie ganić. Do dziś przykro.
Marzena po raz pierwszy od dawna się uśmiechnęła.
– A ja myślałam, iż pani mnie osądza. Patrzy pani: jak ona żyje, dom zaniedbany, męża nie karmi porządnie…
-…
– Boże drogi, – pokręciła głową Helena. – Ja tylko chciałam pomóc. Pierogi upiekę, żebyście nie musieli gotować. Jasia posiedzę, gdy coś załatwicie. A wychodzi, iż tylko przeszkadzam.
– Nie przeszkadza pani, – cicho powiedziała Marzena. – To ja jestem głupia. Spięłam się i na panią się wyżyłam.
– Wiesz co, – Helena wstała, przeszła do kuchni. – Zróbmy prawdziwą herbatę, z kawałkiem placek. I opowiedz mi o pracy. Może coś wymyślimy.
Posiedziały do północy. Marzena opowiadała o trudnościach w pracy, o strachu o Jacka, o zmęczeniu ciągłym pędem. Helena słuchała, kiwała głową, czasem dorzucając swe uwagi.
– A wiesz, mam znajomą w kuratorium, – powiedziała zamyślona. – Może ona coś podpowie, jeżeli cię zwolnią.
– Naprawdę? – ożywiła się Marzena
Helena Kaczmarek wsparła ją swoją znajomością, co zaowocowało dla Marzeny nową pracą w pobliskiej szkole podstawowej ze spokojniejszym harmonogramem i wyższą pensją.