Nie ufam już swojej teściowej: jeden błąd, którego nie mogę wybaczyć
Moja przyjaciółka, Sylwia, samotnie wychowuje syna. Jej były mąż odszedł jeszcze przed narodzinami dziecka, a od tamtej pory wszystko ciągnie sama – od przedszkola po wizyty u lekarzy i nieprzespane noce. Jej synek ma teraz sześć lat i cierpi na poważną alergię pokarmową. Recepty, badania, ciągłe kontrole u alergologa – to wszystko stało się częścią ich codzienności.
Sylwia pilnuje każdego kęsa, który zjada jej syn. Jest uczulony na nabiał, czekoladę, orzechy i niektóre owoce. Najmniejsze odstępstwo od diety kończy się wysypką, swędzeniem, a czasem choćby obrzękami i osłabieniem. Ale jak wiele młodych matek, ma jedną „trudną” krewną – teściową, która uważa się za mądrzejszą od lekarzy i twierdzi, iż „kiedyś dzieci jadły wszystko i nic im nie było”.
Pewnego dnia Sylwia musiała pilnie pojechać do dentysty. Miała usunąć ząb, z znieczuleniem i rekonwalescencją – nie na godzinę, ale na pół dnia. Przecież nie zabierze dziecka do kliniki, więc w ostateczności zostawiła syna u teściowej. Kobieta, jak zawsze, zapewniała: „Nie martw się, wiem, co mu wolno, a co nie”.
Sylwia spisała listę dozwolonych produktów i zostawiła torbę z odpowiednim jedzeniem. Wychodząc, po raz kolejny powtórzyła: „Proszę, żadnej czekolady, ciastek ani sklepowych soków”. Teściowa kiwała głową, uśmiechała się i udawała, iż wszystko rozumie.
Gdy po kilku godzinach Sylwia wróciła, od razu poczuła, iż coś jest nie tak. Twarz chłopca była pokryta plamami, policzki płonęły, a dziecko wyglądało na apatyczne i ciągle drapało ręce. Na pytanie, co jadł, chłopiec odpowiedział szczerze: „Babcia dała mi ciastko, cukierki i herbatę z konfiturą. Powiedziała, iż przesadzasz i iż trochę słodyczy nie zaszkodzi”.
Sylwia, wściekła, rzuciła się do teściowej z pytaniem, jak śmiała zignorować zalecenia lekarzy. Jej odpowiedź wprawiła ją w osłupienie:
– Och, przesadzasz! Jaka alergia? To wszystko bzdury. Za moich czasów takich rzeczy nie było i żyliśmy zdrowo. A teraz moda faszerować dzieci lekami. Wymyślacie choroby! Chłopiec potrzebuje normalnego jedzenia, nie twojej dietetycznej męki!
– Czy pani rozumie, iż mogła wywołać u niego wstrząs anafilaktyczny? – Sylwia ledwo powstrzymywała łzy. – A gdyby zaczął się dusić? Gdybym nie zdążyła?
– Nic by się nie stało! Wy, młodzi, ciągle się boicie. Wyrośnie normalny, nie trzeba go ograniczać. To ty zrobiłaś z niego takiego delikatnego, a teraz wszystkim mydlisz oczy.
Po tej rozmowie Sylwia jakby przejrzała na oczy. Zrozumiała, iż nie może już powierzyć dziecka tej kobiecie. Od tamtego dnia ograniczyła kontakty z byłą teściową do minimum, choć wiedziała, iż ta i tak uważa się za „jedyną mądrą”.
Nie oceniam Sylwii. Wręcz przeciwnie – popieram ją. Jej decyzja była przemyślana, podyktowana troską o dziecko, a nie urazą. To nie chodziło o metody wychowawcze czy sprzeczki o zabawki. Chodziło o zdrowie, a choćby życie chłopca.
Zastanawiające, jak bardzo niektórzy ludzie nie chcą przyjąć zmian. Trzymają się starych przekonań, powtarzając: „nas tak wychowano i nic się nie działo”, zapominając, iż medycyna poszła do przodu, a alergia to nie wymysł, tylko realne zagrożenie.
Mnie osobiście poruszyła nieodpowiedzialność tej kobiety. Jak można być tak głuchym na strach matki? Jak można świadomie narażać zdrowie wnuka, tylko po to, by udowodnić swoją „rację”?
A wy co myślicie? Czy w takiej sytuacji można wybaczyć? Czy warto dać drugą szansę, czy Sylwia postąpiła słusznie, stawiając kropkę? Czy powierzylibyście swoje dziecko osobie, która odrzuca diagnozy lekarzy?