Moja teściowa, Krystyna Nowak, od wielu lat żyje bez męża. Rozwód z ojcem mojego męża był trudny, i tak naprawdę sama wychowała syna. Męskiego towarzystwa nigdy jej nie brakowało — to kobieta z charakterem, pełna energii — ale za mąż drugi raz nie wyszła. Mówi, iż bała się, żeby ojczym nie skrzywdził jej chłopca. Z jej usposobieniem na pewno by na to nie pozwoliła. Tak mijaly lata, a cała jej młodość przeminęła na pracy i wychowywaniu syna. O randkach nie było mowy — wszystkie myśli zajmowało jedno: jak utrzymać dziecko i wychować je na dobrego człowieka, zwłaszcza gdy były mąż nie tylko nie płacił alimentów, ale choćby złotówki nie dał na syna.
I trzeba przyznać, iż sobie poradziła. Za to jestem jej ogromnie wdzięczna. Mój mąż to człowiek odpowiedzialny i troskliwy, a wiem, iż to jej zasługa.
Lata minęły, syn dorósł, ożenił się, urodziła nam się córeczka, a Krystyna zyskała wnuczkę — nowy sens życia. Uwielbia się nią zajmować: spaceruje z nią po parkach, piecze drożdżówki, opowiada bajki. Wydawałoby się — żyj i ciesz się. Ale nie — w jej życiu nagle zaszły zmiany, i to takie, iż do dziś nie mogę ochłonąć.
Przed Świętami Bożego Narodzenia poznała mężczyznę. Przypadkiem, w kolejce w galerii handlowej w centrum Poznania. Słowo po słowie, wymienili numery i zaczęło się. On, Wojciech Kowalski, to emerytowany wojskowy, major w stanie spoczynku, również po rozwodzie, mieszka sam. Jak mówi teściowa, mają tyle wspólnego, iż to po prostu przeznaczenie. Oboje kochają stare polskie filmy, uwielbiają spacery nad Wartą, czytają te same książki. choćby herbatę piją tak samo — bez cukru, z plasterkiem cytryny. Jak scenariusz do romantycznej komedii!
Ale jest jeden problem: Wojciech ciągle namawia ją na randkę. A my z mężem pracujemy do późna, więc Zosia zwykle zostaje pod opieką babci. Zabierać dziecko na romantyczne spotkanie? Wiadomo — to nie wchodzi w grę. Więc zadzwoniła do mnie wczoraj Krystyna z prośbą, przy której mało nie zakrztusiłam się kawą: „Martusiu, posiedź przez wieczór z Zosią, a ja… tylko na chwilę, skoczę na randkę.”
Szczerze mówiąc, ledwo powstrzymałam śmiech. Randka? W jej wieku? Ma już po pięćdziesiątce, a zachowuje się jak nastolatka — wybiera się do parku na spotkanie z adoratorem, a później, proszę bardzo, na wystawę współczesnej sztuki! Zaproponowałam: „Niech ten Wojciech przyjdzie do was, napijecie się herbaty, Zosia będzie pod opieką.” Ale Krystyna była nieugięta: „To nie to samo, Marto. To musi być prawdziwa randka, ze spacerem, rozmowami pod gwiazdami.” Jakby żywcem wyjęte z romansu, nie z życia!
Musiałam wziąć wolne w pracy. Szef oczywiście spojrzał na mnie jak na wariatkę, ale się zgodził. A teraz siedzę i myślę: to nie będzie jednorazowa sprawa. Patrząc, jak teściowej oczy błyszczą, gdy opowiada o Wojciechu, wątpię, żeby na jednej randce się skończyło. Czuję, iż niedługo będę musiała brać urlop na własne życzenie albo szukać żłobka dla Zosi. Bo wygląda na to, iż u Krystyny sprawa jest poważna. choćby dała do zrozumienia, iż Wojciech to człowiek zasad i iż może choćby będzie ślub. Ślub! W jej wieku!
Oczywiście, nie sprzeciwiam się — każdy ma prawo do szczęścia. Ale czy w tym wieku szczęście tkwi w mężczyznach? Czy nie w tym, by niańczyć wnuki, smażyć dla nich racuchy, zabierać je na place zabaw? A może się mylę? Może miłość nie zna wieku i choćby na emeryturze można spotkać tę jedną osobę? Ale mimo wszystko nie mieści mi się w głowie: teściowa, która zawsze była dla mnie uosobieniem zasad i porządku, nagle zamieniła się w rozmarzoną pannę z płonącymi oczami.
Nie chcę jej urazić. Niech spróbuje, niech poczuje się szczęśliwa. Może rzeczywiście los puka do jej drzwi w najmniej spodziewanym momencie. Ale mimo wszystko nie mogę nie zadać sobie pytania: czy babcie mają prawo do życia osobistego? Czy ich przeznaczeniem jest tylko troska o wnuki i spokojne wieczory z drutami i telewizorem? Co myślicie — czy romantyzm ma jeszcze miejsce w życiu tych, którzy przekroczyli pięćdziesiątkę?