Dzisiaj miałam ochotę zapisać to wszystko w pamiętniku. Minęły już trzy lata, odkąd odszedł mój mąż, Marek, i świat w jednej chwili stanął na głowie.
Straciłam człowieka, który był moim najlepszym przyjacielem od studiów tego, który pamiętał, jak lubię herbatę, śmiał się z moich najgorszych żartów i zawsze trzymał mnie za rękę, gdy przechodziliśmy przez ulicę, choćby po dwudziestu latach razem.
Nie mieliśmy dzieci. Mieliśmy za to marzenia, plany i mały dom wypełniony wspomnieniami, ale bez małych stóp biegających po podłodze. Choć kochałam rodzinę Marka, zawsze czułam, iż moja relacja z jego siostrą, Kasią, była napięta.
Dla niej byłam po prostu kobietą, którą Marek poślubił nigdy tak naprawdę rodziną.
Dwa miesiące po pogrzebie zadzwoniła Kasia. Jej głos był ostry, niemal urzędowy.
Wkrótce dostaniesz list powiedziała.
Testament Marka jest w trakcie załatwiania. Powinnaś wiedzieć nie ma cię w nim. Marek chciał, żeby wszystko pozostało w rodzinie.
Jej słowa zabolały. Pozostać w rodzinie? Czy ja nią nie byłam? Byłam jego żoną przez dwie dekady. Dzieliliśmy wszystko rachunki, marzenia, smutki, radości.
Spróbowałam odpowiedzieć spokojnie.
Kasiu, Marek i ja zbudowaliśmy razem życie. Nie rozumiem
Ale mnie przerwała.
Słuchaj, nie chcę się kłócić. To było jego życzenie. Zajmiemy się twoimi rzeczami z domu, gdy tylko sprawy spadkowe zostaną załatwione.
Kiedy się rozłączyła, moje ręce drżały. Nie wiedziałam nawet, o jaki list chodzi, ale czułam, iż muszę to doprowadzić do końca.
Tydzień później przyszła gruba koperta od notariusza, pana Kowalskiego. Wewnątrz było zawiadomienie o otwarciu testamentu Marka.
Kasia sugerowała, iż zostałam całkowicie pominięta, ale w liście wyraźnie wymieniono mnie jako jedną z osób, które mają się stawić.
Zadzwoniłam do pana Kowalskiego, głos miałam lekko drżący.
Powiedziano mi iż nie ma mnie w testamencie. Czy powinnam tam w ogóle być?
Brzmiał zaskoczony.
Pani Nowak, zapewniam, iż ma pani pełne prawo uczestniczyć. adekwatnie, bardzo panią do tego zachęcam.
Coś w jego tonie dało mi odrobinę nadziei.
Zebraliśmy się w cichej sali konferencyjnej.
Kasia siedziała naprzeciwko, otoczona przez swojego męża i dorosłego syna. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, jej usta wykrzywiły się w małym, zadowolonym uśmiechu.
Pan Kowalski zaczął od odczytania formalności, a potem otworzył testament. Głos Marka zachowany w słowach, które wybrał ożył w tym pokoju.
Mojej siostrze Kasi pozostawiam stary zegar z domu naszych rodziców, w nadziei, iż przypomni jej o wspólnym dzieciństwie.
Uśmiech Kasi się poszerzył.
Mojemu siostrzeńcowi, Piotrowi, pozostawiam kolekcję pamiątek sportowych, wiedząc, iż trafią w dobre ręce.
Następnie pan Kowalski przerwał i przysiągłabym, iż spojrzał na mnie z lekkim błyskiem w oku.
A mojej ukochanej żonie, Agnieszce, pozostawiam resztę mojego majątku w tym nasz dom, oszczędności i wszystkie osobiste przedmioty w uznaniu życia, które razem zbudowaliśmy, i z głęboką wdzięcznością za miłość i radość, którą wniosłaś w moje lata.
W pokoju zapadła cisza.
Kasia mrugnęła szybko. Chwileczkę to nie może być prawda. Marek mi mówił
Pan Kowalski odchrząknął.
Ten testament został zaktualizowany i podpisany półtora roku temu, w mojej obecności, z dwoma świadkami. Jest ważny.
Jej twarz zaczerwieniła się, ale próbowała się pozbierać.
Ale dom był nasz, rodzinny
Nie powiedziałam cicho dom był Marka i mój. Kupiliśmy go razem. Zrobiliśmy z niego dom.
Po raz pierwszy od miesięcy poczułam, iż mój głos jest pewny i mocny.
Okazało się, iż Marek nie tylko pozostawił mi wszystko, ale także napisał osobisty list, który miał być odczytany na głos.
Pan Kowalski rozwinął kartkę.
Agnieszko, jeżeli to słyszysz, znaczy, iż nie mogę ci tego powiedzieć osobiście. Byłaś moją rodziną od dnia, kiedy się poznaliśmy. Każdy, kto mówi inaczej, nie rozumie znaczenia tego słowa. Chcę, żebyś była bezpieczna, spokojna i pamiętała, iż to miłość, a nie krew, tworzy rodzinę. Wykorzystaj to, co ci zostawiam, aby żyć pełnią życia, i proszę, dbaj o ogród. To tam zawsze czułem się najbliżej ciebie. Marek
Kiedy pan Kowalski skończył, moje oczy były zamglone od łez. choćby Kasia odwróciła wzrok, jej szczęka była zaciśnięta.
Mogłam triumfować. Mogłam rzucić Kasi w twarz jej wcześniejsze słowa. Ale gdy tam siedziałam, zrozumiałam coś: wygrana nie polegała na udowodnieniu jej, iż się myli chodziło o uczczenie zaufania, którym Marek mnie obdarzył.
W następnych tygodniach trzymałam się z dala od Kasi. Nie z powodu goryczy, ale dlatego iż potrzebowałam spokoju.
Oddałam się pielęgnacji ogrodu. Posadziłam rzędy lawendy i jaskrawych tulipanów ulubionych kwiatów Marka. Odłożyłam też część spadku, aby założyć fundusz stypendialny jego imienia coś, o czym kiedyś razem marzyliśmy.
Pewnego słonecznego popołudnia, wiele miesięcy później, usłyszałam kroki na żwirowanej ścieżce. To była Kasia.
Stała tam niezręcznie, jej wzrok błądził po kwiatach.
Przyszłam przynieść ci to powiedziała, podając mi wysłużone zdjęcie. To było zdjęcie Marka i mnie na naszym weselu, uśmiechających się pod baldachimem z kwiatów.
Znalazłam je, przeglądając rzeczy po mamie ciągnęła. Pomyślałam iż powinno tu być.
Jej głos był łagodniejszy. Mniej oschły. I w tej chwili zobaczyłam nie kobietę, która próbowała mnie odsunąć, ale siostrę, która również straciła kogoś, kogo kochała.
Rozmawiałyśmy przez chwilę tego dnia. Nie o testamencie, nie o sporze tylko o Marku. O głupich piosenkach, które wymyślał, o tym, jak zawsze przypalał tost.
Nie stałyśmy się najlepszymi przyjaciółkami. Ale to był początek.
Patrząc wstecz, rozumiem, iż notariusz nie













