Moja szafa zawsze kompa .... tybilna.

lumpola-style.blogspot.com 5 lat temu
Przed 50-tką i przed blogiem miałam szafę bardzo kompaktową. Mogłaby śmiało służyć stylistkom za wzór z Sewr. Cały rok mieścił się na wieszaku o długości 100 cm i wszystko było możliwie najlepszej jakości, na jaką było mnie stać i idealnie ze sobą skomponowane. Nie było jednej przypadkowej rzeczy, czy kupionej pod wpływem impulsu. Nie było też nigdy nic trendowatego, bo rzeczy musiały być uniwersalne i ponadczasowe, ale zawsze były albo w fajnym kolorze, albo miały interesujący fason. Były to sukienki z Solara, kupowane zaraz, jak tylko się pokazały w sklepie, bo o ile już cudem coś mi spasowało, to nie mogłam sobie pozwolić na wątpliwą szansę dorwania mojego rozmiaru na przecenach. Kupowałam jedną dobrą rzecz raz na pół roku, podobnie jedną parę droższych, dobrej jakości butów, choćby dużo rzadziej. Kiedyś byłam z siostrą i jej facetem na zakupach. Ten nie mógł się nadziwić, jak mogę wejść do jakiegoś sklepu i wyjść natychmiast z hasłem "Tu nie ma moich kolorów". Byłam wtedy duża i nie było mi łatwo znaleźć czegoś fajnego, w czym czułabym się i wyglądała dobrze, no i nigdy nie miałam dosyć kasy, żeby móc sobie zaszaleć, ale to z własnej "winy" i nieprzymuszonej woli ;) Nie przeszkadzało mi nigdy pojawić się na kilku imprezach z kolei w tym samym, czy chodzić w 2-3 fajnych zestawach na okrągło cały sezon. Miałyśmy z Lucy kilka takich lat, iż przechodziłyśmy zimy w tych samych kurtkach, niestety czarnych. Przyjeżdżając na budowę, wyglądałyśmy jak siostry, tylko takie, jak Flip i Flap :) Wśród tych lat trafił się jeden taki chudy z pewnych powodów, iż nie kupiłam sobie w ciągu niego choćby jednego biednego podkoszulka.
Kiedy po 50-tce moje życie nareszcie się wyprostowało i kilka ogromnych głazów spadło z mojego serca, poczułam się lekka jak piórko, dostałam niezwykłej energii i mogłam góry przenosić, co zresztą chętnie robiłam. Pod wpływem tego poweru w pół roku schudłam 16 kg, rozdałam ciuchy, z których wyrosłam i zostałam tylko z butami. Wtedy pierwszy raz trafiłam do lumpeksu i okazało się, iż to nagle prawdziwy raj dla mnie. O ile w zwykłych sklepach, w sieciówkach bardzo ciężko szło mi wypatrywanie czegoś fajnego, to tutaj robiłam to momentalnie. Teraz już wiem, iż sprzyjała temu moja idealnie szczupła figura, bo i o ciuchy było łatwiej, i we wszystkim wyglądało się świetnie. Do tego doszła fascynacja modą, trendami oraz chęć pokazania koleżankom zachwyconym lumpeksowymi zdobyczami moich pomysłów szerzej, stąd skok na bungee, czyli blog. Przez 2 lata blogowania przewaliły się przez moją "szafę" ogromne ilości rzeczy, często kupowanych "tylko na bloga". Nie będę się dziś odnosić do tematu pokazywania, czy noszenia, stylizowania tylko do zdjęć, czy chodzenia w czymś po niezdrowe bułki, bo o tym już wiele razy pisałam i kto czytał, zna dobrze moje zdanie :) Dziś chodzi mi o coś zupełnie innego.
Jednocześnie w tym okresie blogowania, pewnie eksploatując siebie za bardzo, zaczęłam podupadac na zdrowiu, tracić siły i gwałtownie tyć. To też inny temat. Faktem jest, iż prawdopodobnie ważę teraz parę kilo więcej, niż przed moim schudnięciem, czyli "tak gruba jeszcze nie byłam". Aktualnie opadł mój zapał lumpeksowo-zakupowy i blogowy. Natomiast modę lubię i trendy śledzę z równą lub choćby większą energią. Przez to, iż jestem znów duża, nie wyglądam już dobrze w wielu rzeczach i znów trudno mi coś na siebie fajnego znaleźć.
Dziś ratują mnie kiedyś kupowane oversizy, w których ledwo, ale jeszcze się mieszczę, duże swetry i plisowane spódnice, które kupowałam na szczęście chętnie od 3 lat. W moim marnym stanie psychicznym ratują mnie kolory. Mam też nadzieję, iż kiedyś odremontuję siły i trochę odbuduję odporność, kondycję i sylwetkę.
Mogłabym wrócić do tego, co kiedyś już świetnie przećwiczyłam, kompaktowej, spójnej i bardzo praktycznej w korzystaniu szafy, ale gdy tylko o tym pomyślę, przechodzą mnie ciarki. Jestem pewna, iż czułabym się jak w klatce. W tej chwili mimo mojego niezbyt interesującego stanu psychicznego i fizycznego nie ma takiej siły, która modowo mogłaby mnie wsadzić w jakieś ramy choćby najcudowniejszego "swojego stylu". Dzięki tym wydarzeniom w moim życiu, dzięki blogowi, bardzo dzięki lumpeksom, wiem, o co mi w tej modzie chodzi i wiem z całą pewnością, jak bardzo jestem rożnorodna, eklektyczna, zmienna i chaotyczna. Dziś podoba mi się to, jutro tamto, a za godzinę zachwycam się czymś zupełnie innym. Na pewno są rzeczy, które chwytają mnie szczególnie za serce i o nich pisałam w poprzednim poście. One tez na pewno będą u mnie dominować, ale właśnie dlatego, iż wnoszą wciąż smak nowości i nie pozwolą mi skostnieć, nudzić się i w efekcie wpaść w jeszcze większą dziurę w dnie.
Już kiedyś cytowałam tutaj "Daremne żale" Asnyka. Są moim drogowskazem, gdy tylko chce mi się żyć, dlatego dziś powtórzę fragment. Dotyczy on bardzo mojego podejścia do mody i słabości do trendów.

Trzeba z Żywymi naprzód iść,
Po życie sięgać nowe:
A nie w uwiędłych laurów liść
Z uporem stroić głowę!




Idź do oryginalnego materiału