Moja synowa choćby nie ukrywa, iż mnie nienawidzi. Zadzwoniła i oskarżyła mnie o próbę zniszczenia jej małżeństwa.

newsempire24.com 5 dni temu

Moja synowa choćby nie ukrywa, iż mnie nie znosi. Zadzwoniła i oskarżyła mnie, iż próbuję zniszczyć jej małżeństwo z Krzysztofem.

Wyobraźcie sobie: moja synowa ani trochę nie stara się udawać, iż mnie lubi! Rzuca mi to w twarz przy każdej okazji, bez żadnego skrępowania. Co gorsza, mój syn o tym wie! Tak, oto ja — sześćdziesięcioletnia kobieta z małego miasteczka pod Krakowem, która marzyła o byciu kochającą matką i teściową, otoczoną ciepłem i szacunkiem. Zawsze wiedziałam, iż wychowywanie jedynego dziecka to ryzykowne. Nie można wkładać wszystkich jaj do jednego koszyka, ale kto by się spodziewał, iż stanie się to takim koszmarem?

Moja synowa, Agnieszka, od razu wydała mi się zbyt szorstka, zbyt żywiołowa, jak burza, której nie da się ujarzmić. Kiedy Krzysztof, mój syn, po raz pierwszy przyprowadził ją do domu, poczułam niepokój, patrząc w jej ciemne, przenikliwe oczy. Patrzyła tak, jakby skanowała każdy szczegół, każdą moją zmarszczkę, każdy kąt pokoju. Intuicja szeptała: „Uważaj”, ale zignorowałam to. Pomyślałam, iż to tylko nerwy i starałam się przyjąć dziewczynę, którą mój syn wybrał na żonę. Co mogło pójść nie tak na pierwszym spotkaniu z przyszłą synową? O, jak bardzo się myliłam!

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to jej arogancja. Czytałam w czasopismach, iż jednym z wyznaczników toksycznej osoby jest nieuprzejmość wobec tych, których uważa się za niższych statusem. I w moim wieku wciąż wierzę w takie rzeczy. Tego dnia siedziałyśmy w kawiarni, a Agnieszka zaatakowała kelnera jak jastrząb ofiarę. Jej deser, widzicie, wyglądał „nieapetycznie” i zażądała jego wymiany, w dodatku takim tonem, jakby chłopak był jej osobistym służącym. Próbowałam ją usprawiedliwić — może się stresuje, może miała zły dzień. Ale teraz wiem: to był pierwszy sygnał, który zignorowałam.

Drugie — jej wygląd. Przepraszam, iż o tym mówię, ale jej strój tamtego dnia był po prostu wyzwaniem. Głębokie wycięcie, krótka spódnica — nie, raczej opinająca kombinezon, który ledwo zakrywał ciało. Sportowy styl? Modny kaprys? Nie wiem, co teraz jest w modzie, ale to krzyczało o braku szacunku. Wiedziała, iż idzie spotkać się ze mną, z matką swojego narzeczonego, i mogła wybrać coś skromniejszego, jeżeli choć trochę mnie szanowała. Ale nie, nie obchodziło jej to.

Gdy się pobrali i zaczęli razem mieszkać, poczułam się samotna. Tęskniłam za moim jedynym synem, za jego radosnym śmiechem w naszym domu. Przez miesiąc wytrzymałam, nie dzwoniłam, nie wtrącałam się w ich życie. Ale później zaczęłam powoli wybierać numer — w końcu to moje dziecko, moja krew, czy muszę się z tego tłumaczyć? Okazało się, iż Agnieszka nie ukrywała swojego zirytowania i choćby mówiła przy mnie do Krzysztofa: „Odłóż słuchawkę, wystarczy tych rozmów”. Stała obok, a ja słyszałam każde jej słowo, ostre jak nóż.

Nie chciałam rozpętać skandalu, ale spotkałam się z Krzysztofem na osobności i zapytałam wprost: co się dzieje? Westchnął i opowiedział. Agnieszka, jak się okazało, miała trudną przeszłość: chłopak, ciąża, on ją porzucił, nie biorąc odpowiedzialności, a ona straciła dziecko. Po tym jej psychika się załamała — musiała zwrócić się do lekarzy. Krzysztof zapewniał, iż ona tylko przeżywa stres, iż to tymczasowe, iż porady psychologa wszystko naprawią. Ale widziałam co innego: jej spojrzenie, jej ostrość — to nie tylko nerwy, to coś głębszego. I nie mogłam udawać, iż wierzę w jego słowa.

A później nastąpił wybuch. Kilka dni po naszej rozmowie Agnieszka dowiedziała się, iż Krzysztof rozmawiał ze mną o niej. I wtedy się załamała. Nocny telefoniczny dzwonek był dla mnie jak grzmot z jasnego nieba. Krzyczała, obwiniała mnie, iż chcę zrujnować ich małżeństwo, iż jestem złośliwą staruszką, marzącą o pozbyciu się jej. Jej głos drżał od wściekłości i zrozumiałam: kocha Krzysztofa, ale to miłość chora, przywiązująca, jak pajęcza sieć. Jedynym jasnym punktem w tej ciemności są jej prawdziwe uczucia do niego. Ale nie jest mi od tego lżej.

Krzysztof mnie nie obronił. Nie rozumiem, dlaczego mój syn, mój chłopak, którego wychowałam z taką miłością, nie może jej się sprzeciwić. Jest jak pod jej wpływem, pod jej spojrzeniem, które trzyma go jak na smyczy. Nie jest dla mnie nieuprzejmy, ale za każdym razem powtarza: „Mamo, jestem dorosły. Mam swoją rodzinę. Sam zdecyduję, kiedy dzwonić, kiedy przyjechać”. Formalnie ma rację, ale widzę: to ona dyktuje mu zasady. Ona rządzi ich życiem.

Na marginesie, mieszkają w jej mieszkaniu — trzypokojowym, nowym, z błyszczącym remontem. Rozumiem, jak ważna jest własność w dzisiejszych czasach, zwłaszcza w mieście. Ale czy warto dla tego zrywać więź z matką? Czy naprawdę metry kwadratowe są ważniejsze od krwi? Zadaję sobie te pytania i serce mi się ściska z bólu.

Wciąż mam nadzieję, iż czas wszystko ułoży. Może trzeba po prostu przeczekać, dać im szansę poukładać sprawy. Ale z każdym dniem coraz wyraźniej widzę: czas, bym odpuściła. Zrobiłam swoje jako matka — wychowałam zdrowego syna, dałam mu skrzydła. A dalej to jego droga, jego wybór. I mimo wszystko, w głębi duszy modlę się, żeby ta burza przeszła, żebyśmy znów byli rodziną. Ale teraz stoję na poboczu ich życia, patrząc, jak mój syn rozpuszcza się w jej świecie, i nie wiem, czy starczy mi sił, by doczekać zmian…

Idź do oryginalnego materiału