Lekcja na zawsze

polregion.pl 4 godzin temu

Lekcja na całe życie

Prawnuczka Stanisława patrzyła na swojego wnuka i miała ochotę wymierzyć mu takie lanie, żeby zapamiętał siłę babcinej ręki na zawsze. Chciała tak uderzyć, żeby mu się zady tliły ogniem, by Piotrek zrozumiał, iż lepiej zdjąć spodnie i ochłodzić pośladki w lodowatej wodzie.

Przez okno zobaczyła, jak Piotrek i Jasiek – ten z odstającymi uszami – kopali bochenek chleba niczym piłkę. Jeden niósł go w torbie, ale ta rozdarta, chleb upadł na ziemię. Drugi zaś kopnął go, i tak zaczęła się ich gra – dwa urwisy, zamiast futbolówki, używające chleba.

Gdy Stanisława zrozumiała, CO depczą, zdrętwiała. Krzyk zamarł jej w gardle, nogi zdawały się być z ołowiu – biegła, ale stała w miejscu. W końcu wyrwał się z niej ryk, a potem łzy dławiły słowa. Dopadła wnuka, łapiąc powietrze jak ryba wyrzucona na brzeg.

„To przecież chleb, świętość! Jak mogliście?!“ – syknęła, niemal bezgłośnie.

Chłopcy zdrętwieli, widząc, jak babcia klęka, podnosi chleb i płacze.

Stanisława wróciła do domu powłócząc nogami, przyciskając zbrukany bochenek do piersi.

W domu syn, Jan, zobaczył jej stan i zapytał, co się stało. Spojrzał na zgnieciony, zabłocony chleb – nie potrzebował słów. Milcząc, zdjął pas, wyszedł na podwórko. Stanisława słyszała jęki Piotrka, ale nie ruszyła się, by go obronić, jak to robiła dawniej.

Zaróżowiony, zapłakany Piotrek wpadł do domu i skrył się na piecu. A Jan, machając pasem, oznajmił, iż od dziś chłopak będzie jadł bez chleba – czy to zupa, czy kotlety, które pochłaniał po siedem na raz, czy mleko, czy herbata. Bez chleba, bez bułek, bez rogali. A wieczorem zapowiedział, iż pójdzie do rodziców Jaśka – tego „uszałego“ – i opowie, jakiego piłkarza wychowali.

Ojciec Jaśka był kombajnierzem – z pewnością skróciłby synowi nogi. A dziadek? Za bochenek chleba przesiedział dziesięć lat w czasach stalinowskich – na pewno sprawiłby mu porządne lanie.

Stanisława zawsze, przed krojeniem świeżego chleba, żegnała go, całowała, a potem z rozrzewnieniem krajała go w grube kromki. Rzadko kupowała chleb w sklepie – piekła go z synową w piecu chlebowym. Kilka wielkich, pachnących bochenków. Ich aromat wypełniał każdy kąt solidnego domu, kusił, drażnił nozdrza i budził głód. Zawsze kusiło, by ukroić chrupiącej kromki i zjeść z mlekiem, aż miło.

Jan naprawdę poszedł do rodziców Jaśka. Wziął ze sobą ten zbrukany chleb. Sąsiedzi zdziwili się, widząc go na ich stole – właśnie zasiadali do kolacji.

Na widok Jana i chleba, Jasiek zaczął wiercić się jak na rozżarzonych węglach. Ale dziadek gwałtownie go uspokoił, łapiąc za ucho.

W kilku słowach Jan wyjaśnił, o co chodzi. Dziadek Miecio bez zastanowienia odkroił wielki kawał z tego bochenka i oznajmił:

„Ten chleb będzie jadł Jasiek, aż zje go cały. Nie mówię, iż dziś. Dopiero gdy skończy, dostanie inny.“

I sam odsunął już pokrojony chleb, stawiając przed wnukiem ten zbrukany.

Piotrek rano nie tknął chleba. Pamiętał zakaz ojca i to, jak jego ukochana babcia, bosa, klęczała na ziemi, zanosząc się płaczem. Wstyd ściskał go w gardle. Nie wiedział, jak podejść, jak przeprosić.

Stanisława traktowała go obojętnie, jakby go nie widziała. Dawniej przed szkołą krzątała się, nalegała, by zjadł śniadanie. Teraz postawiła kubek mleka i miskę kaszy – zero chleba.

A Jasiek? Szedł do szkoły, gryząc piasek między zębami, ledwo powstrzymując łzy. Prosił Piotrka, by pomógł mu szybciej zjeść ten zbrukany chleb. Ale tamten odmówił – miał już dość śladów pasa na pośladkach.

Wieczorem Piotrek przysiadł się do babci i objął ją.

Stanisława siedziała nieruchomo, ręce zwieszone bezwładnie. Chłopak próbował – opowiadał o piątkach, o zadaniach – ale babcia była głucha. W końcu Piotrek nie wytrzymał i rozpłakał się. Oparł głowę na jej kolanach, chciał ją objąć, przytulić się do tej, która zawsze go broniła.

Babcia uniosła jego twarz swoimi spracowanymi dłońmi.

Nigdy nie zapomni tego spojrzenia – ból, rozczarowanie, żal, wszystko jak na kartce papieru.

Posadziła go obok i cicho poprosiła, by wysłuchał i nie fikał nosem:

„Zapamiętaj, wnuczku. Są w życiu granice, których NIGDY nie wolno przekraczać. Krzywdzić starych rodziców, znęcać się nad bezbronnym zwierzęciem, zdradzać Ojczyznę, bluźnić Bogu… i nie szanować chleba. Gdy byłam dzieckiem, w wojnę i po niej – przeklętych latach – marzyłam tylko o tym, by najeść się chleba do syta. Bez plew, kartofli, pokrzyw – czystego, prawdziwego. Chciałam go upiec, kiedy zechcę i ile zechcę. Od wieków chlebem i solą wita się gości. Kopnąć chleb – to jak splunąć matce w twarz. W wojnę, gdy dawało się żebrakom kromkę, całowali ręce. A wy go kopaliście? Ty, taki duży, niby książki czytasz, a w głowie więcej siana niż rozumu. W wojnę każdym kłosem się cieszono. Modlili się na kolanach o pogodę do żniw. Każde ziarnko było na wagę złota, a wy wdeptaliście je w błoto. Jak wam ręce nie uschły?“

Piotrek chciał wyć ze wstydu, ale się pohamował.

Wtedy przyszedł Jasiek. I on też musiał usiąść i wysłuchać.

Jasiek opowiedział, iż dziadek najpierw omal nie wyrwał mu nóg, a potem kazał usiąść i słuchać, czym jest chleb. Jak go ceniono, jak o niego dbano.

Zapłakał i przeprosił babcię.

Babcine serce nie umiało długo się złościć. Przytuliła ich i zaprosiła do stołu.

Jasiek wyznał, iż ledwo gryzie ten chleb – piasek chrzęści mu w zębach. Piotrek ze smutkiem dodał, iż on w ogóle nie może jeść chleba.

Ale babcia ukradkiem odkroiStanisława ukradkiem odkroiła im po kromce świeżego chleba, szepcząc, iż Bóg widzi ich skruchę, a teraz niech jedzą i pamiętają tę lekcję na zawsze.

Idź do oryginalnego materiału