Moja synowa choćby herbaty nie umie zrobić. A jej jedzenie to koszmar”: teściowa obiera ziemniaki i chowa do słoików

newsempire24.com 5 dni temu

Moja synowa choćby herbaty zaparzyć nie potrafi. A jej gotowanie to istny koszmar — teściowa obiera ziemniaki i pakuje je do słoików.

— Po co obierasz tyle ziemniaków i wpychasz je do trzylitrowych słoików? I czemu gotujesz cały garnek barszczu, skoro mieszkasz sama? — zapytałam moją przyjaciółkę.

— To wszystko dla syna. Żal mi go — westchnęła ciężko. — Jego żona choćby herbaty nie umie zrobić porządnie. A co dopiero mówić o jedzeniu — albo podgrzewa mrożonki w mikrofali, albo zamawia na wynos. Wiecznie coś tłustego, przesolonego, sztucznego… A on przecież nie z żelaza. Żołądek mu się zepsuje. Dlatego kroję surówkę, gotuję barszcz, ziemniaki do słoika. Niech choć raz zje coś ludzkiego, domowego. Wróci z pracy, otworzy słoik — i zupa gotowa. Albo mięso z ziemniakami na patelnię wrzuci, gwałtownie i smacznie.

Teraz opowiem tę historię od mojej strony. Może wtedy zrozumiecie.

Nie jestem z tych teściowych, co węszą w każdym kącie życia swoich dzieci. Nie wtrącam się. Mój syn sam wybrał sobie żonę. Wydaje się miła, grzeczna. Ale… gotować nie umie. Co gorsza — nie chce się nauczyć. Ma taką zasadę: oboje pracujemy — więc i obowiązki domowe dzielimy po równo. Gotujemy razem. W teorii — słusznie. A w praktyce? Zupka chińska, smażone pierogi i sosy z torebki.

Zawsze gdzieś pędzą. Wszystko w biegu. gwałtownie zjeść, gwałtownie spać. Dokąd tak się spieszą? Na Instagram? Na TikTok? Dzieci przecież nie mają. Dlaczego nie zrobią porządnej kolacji? Dlaczego nie zadbają o siebie?

Zapytacie: skąd to wiem, skoro się nie wtrącam? Właśnie stąd. Mój syn zaczął często do mnie zaglądać. Przychodzi i prosi o jedzenie. Tak po prostu, mimochodem: „Mamo, masz coś na szybko?” Najpierw myślałam, iż tęskni za moim barszczem. Aż w końcu spytałam wprost: „Ty w ogóle jadasz coś u siebie w domu?”

I opowiedział. Tak, gotują. Czasami. Ale głównie zamawiają. Szybko, niedobrze i drogo. Byłam u nich parę razy — wszystko smaczne, ładnie podane… Tylko że, jak się okazało, to wszystko było z restauracji. Podgrzali, wrzucili na talerze — i kolacja gotowa.

Omal nie płakałam. Nie jest księciem, wiem. Facet, który haruje po dziesięć godzin, wraca do domu i je bułkę z parówką. A ona? Jak będzie karmić dziecko, gdy już je będą mieli? Burgery z pudełka?

Nie, nie chcę się narzucać. Nie pójdę uczyć jej gotować — już za późno. jeżeli jej mama nie nauczyła, to ja tym bardziej nie dam rady. Tylko relacje popsuję. Po co mi to?

Dlatego robię inaczej. Obieram ziemniaki, gotuję mięso, pakuję do słoików. Przyniesie do domu — zje. Mam po pracy czas. Co mam robić, seriale oglądać? Wolę barszcz ugotować. To nie bohaterstwo, nie kopalnia. Po prostu troska. Matczyna.

Może powiecie, iż nie trzeba tak pomagać. Że dorosły. Ale kiedy staje na progu głodny, zmęczony — serce mi pęka. Jestem matką. I nie rozumiem tych nowych kobiet. Gotowanie to nie upokorzenie, nie kara. To miłość. Zwyczajna, ciepła, codzienna.

A ja widocznie już się starzeję. I nie nadążam za tym nowym światem, gdzie jedzenie na wynos jest bliżej niż garnek na kuchence.

Idź do oryginalnego materiału