„Moja synowa choćby herbaty nie potrafi zaparzyć, a jej jedzenie to koszmar”: teściowa obiera ziemniaki i układa w słoiki

twojacena.pl 7 godzin temu

— Po co obierasz tyle ziemniaków i pakujesz je do trzylitrowego słoika? I po co ci cały garnek barszczu, skoro mieszkasz sama? — zapytałam swoją przyjaciółkę.

— To wszystko dla syna. Szkoda mi go — odparła, ciężko wzdychając. — Jego żona choćby herbaty dobrze nie zaparzy. A co dopiero mówić o gotowaniu — albo odgrzewa mrożonki w mikrofalówce, albo zamawia jedzenie. Zawsze coś przesolonego, tłustego, nienaturalnego… A on przecież nie jest z żelaza. Żołądek nie jest wieczny. Dlatego właśnie — pokroiłam sałatkę, ugotowałam barszcz, ziemniaki do słoika. Niech chociaż raz zje po ludzku, domowe jedzenie. Wróci z pracy, otworzy słoik — i zupa gotowa. Albo mięso z ziemniakami na patelnię wrzuci, gwałtownie i smacznie.

Teraz opowiem tę historię od swojej strony. Może wtedy lepiej zrozumiecie.

Nie jestem z tych teściowych, które wtrącają się w każdy szczegół życia dzieci. Nie mieszam się. Mój syn sam wybrał sobie żonę. Wydaje się spokojna, kulturalna. Ale… gotować nie umie. Najgorsze, iż nie chce się uczyć. Jej filozofia? Oboje pracują — więc obowiązki domowe po połowie. Gotują razem. W teorii brzmi rozsądnie. A w praktyce? Zupka chińska, smażone pierogi i sosy z proszku.

Zawsze gdzieś pędzą. Wszystko w biegu. gwałtownie zjeść, gwałtownie spać. Po co ta gonitwa? Do Instagrama? Do TikToka? Dzieci choćby nie mają. Dlaczego nie przygotują porządnej kolacji? Dlaczego nie zatroszczą się o siebie nawzajem?

Spytacie, skąd to wiem, skoro się nie wtrącam? Otóż tak: mój syn coraz częściej do mnie wpada. Przychodzi i prosi o jedzenie. Ot, tak między słowami: „Mamo, masz coś do przegryzienia?” Z początku myślałam, iż po prostu zatęsknił za moim barszczem. Aż w końcu zapytałam wprost: „Ty w ogóle jadasz coś w domu?”

I się przyznał. Owszem, gotują. Czasami. Ale głównie zamawiają. Szybko, niezdrowo i drogo. Byłam u nich kilka razy — wszystko smaczne, elegancko podane… Ale okazało się, iż to wszystko z dostawy. Podgrzeją, przełożą na talerze — i kolacja gotowa.

Omal nie rozpłakałam się. Mój syn to nie książę, oczywiście. Zwykły facet, który haruje po dziesięć godzin, wraca do domu i je bułkę z parówką. A ona? Jako przyszła matka, tak będzie karmić dziecko? Burgery z kartonu?

Nie, nie będę się narzucać. Nie pójdę uczyć jej gotowania — za późno. jeżeli jej mama jej nie nauczyła, ja tym bardziej nie dam rady. Tylko relacje popsuję. Po co mi to?

Dlatego robię inaczej. Obieram ziemniaki, gotuję mięso, pakuję do słoików. Przynosi do domu — je. Ja po pracy mam czas. Co mam robić, seriale oglądać? Wolę barszcz ugotować. To nie bohaterstwo, nie kopalnia. Zwykła troska. Matczyna.

Może powiecie, iż nie powinnam tak pomagać. Że dorosły. Ale gdy staje na progu głodny, zmęczony — serce mi się kraje. Jestem matką. I nie rozumiem tych nowych kobiet. Gotowanie to nie upokorzenie, nie kara. To miłość. Prosta, ciepła, codzienna.

A ja widocznie się starzeję. Nie nadążam za tym światem, gdzie dostawa jest bliżej niż garnek.

Idź do oryginalnego materiału