Moja przyjaciółka Weronika, a przy okazji chrzestna, wreszcie zostawiła swojego męża Artura, i nie mogę się nacieszyć jej szczęściem. Ten Artur to był dopiero prezent: ani grosza nie zarabiał, całe dni tylko wyżywał się i latał za każdą spódnicą. Aż tu nagle, kilka dni temu, dzwoni do mnie Weronka, cała promienna, i chwali się: jedzie w Bieszczady z nowym adoratorem, Jackiem. Mało się nie zachłysnęłam herbatą, gdy to usłyszałam. Trzeba przyznać, gwałtownie sobie życie ułożyła! Ale szczerze? Cieszę się jak nigdy — zasłużyła na to po wszystkim, co przeżyła.
Weronika z Arturem byli razem blisko dziesięć lat, i przez cały ten czas patrzyłam na nią i myślałam: „Weronika, kiedy wreszcie pokażesz mu drzwi?”. Należał do tych mężczyzn, którzy uważają, iż samo ich istnienie to już wielki wkład w dom. Praca? Nie, tego słowa nie znał. Za to wieczorami rozsiadał się na kanapie jak król, domagając się obiadu, a potem jeszcze krytykował, co Weronika ugotowała. Do tego te jego „przygody”! Nieraz przyłapała go na podejrzanych wiadomościach w telefonie, a raz choćby na śladach szminki na kołnierzu. Oczywiście, wszystkiemu zaprzeczał, zwalając winę na nią: „To przez ciebie taki jestem!”. Sto razy mówiłam: „Rzuć go, jesteś młoda, ładna, znajdziesz sobie porządnego faceta”. Ale ona znosiła to cierpliwie, może z przyzwyczajenia, a może ze strachu przed samotnością.
Aż trzy miesiące temu Weronika wreszcie powiedziała „dość”. Opowiadała mi później, jak znalazła w telefonie Artura rozmowy z jakąś dziewczyną, a do tego zorientowała się, iż przepuścił ich wspólne oszczędności na swoje „wybryki”. To był ostatni gwóźdź do trumny. Spakowała jego rzeczy, wyrzuciła za drzwi i rzuciła: „Koniec, Artur, szukaj sobie nowej ofiary”. Jak tylko się o tym dowiedziałam, mało nie zaczęłam klaskać. Artur, rzecz jasna, próbował wrócić — to z kwiatami, to z obietnicami, iż „się zmieni”. Ale Weronika postawiła na swoim. „Już dość — powiedziała mi. — Nie chcę żyć z człowiekiem, który mnie nie szanuje”.
I zaledwie się obejrzałam, a ona już dzwoni, rozpromieniona, i opowiada o Jacku. Poznali się w kawiarni — Weronika wpadła po pracy na kawę, a on siedział przy sąsiednim stoliku z książką. Jak mówi, od razu ją urzekł: elegancki, zadbany, z błyskotliwym poczuciem humoru. Rozmowa zeszła naturalnie, wymienili się numerami. A po dwóch tygodniach Jacek zaproponował wyjazd w Bieszczady — wynajęli domek w górach, planowali narty i długie spacery po lesie. „Wyobrażasz sobie — mówi Weronika — on sam wszystko zorganizował, choćby samochód wynajął! A Artur tylko by jęczał, iż to za drogo”.
Słuchałam i nie mogłam uwierzyć. Ta sama Weronika, która jeszcze niedawno płakała u mnie w kuchni, teraz śmiała się, snuła plany i opowiadała, jak Jacek uczy ją gotować włoskie dania. „On, wiesz, to nie byle kto — mówiła. — On mnie słucha, naprawdę chce wiedzieć, co myślę”. I wtedy zrozumiałam — to nie przelotny romans. Weronika naprawdę się zakochała, a Jacek wydaje się tym, który może dać jej szczęście.
Oczywiście, nie obyło się bez plotek. ZnajemNasze wspólne znajome już szepczą: „Weronika tak gwałtownie się zakochała, ledwo pół roku minęło!”, a ja tylko wzruszam ramionami i mówię: „Niech żyje swoim życiem, bo zasłużyła na odrobinę radości”.